Knaak Richard A - Smocze Krolestwo (tom 6 Dzieci smoka), Smocze Królestwo

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Richard A Knaak
Smocze królewstwo tom 06 Dzieci smoka
Przełożyła Maria Gębicka-Frąc
Tytuł oryginału Children of the Drake
Wersja angielska 1993
Wersja polska 2002
I
- I co myślisz? - zapytał Rayke, trącając stopą opierzone, niemal skamieniałe
zwłoki.
Ciało należało do przedstawiciela Sheeka, władców tej krainy. Sheeka
przypominali
ludzi, chodzili na dwóch nogach i umieli posługiwać się rękami, ale mieli też
skrzydła i od
czubka głów do szponiastych stóp porastały ich pióra. Ich oczy rozstawione były
szeroko po
obu stronach drapieżnego dzioba, dlatego gdy chcieli się czemuś przyjrzeć,
musieli po
ptasiemu przekrzywiać głowy. Nie brakowało im przebiegłości i cecha ta, w
połączeniu z
naturalną bronią w postaci dziobów i szponów, pozwoliła im panować na tym
kontynencie od
kilku tysięcy lat.
Rayke miał zawiedzioną minę, jakby ktoś pozbawił go perwersyjnej przyjemności.
Dwa elfy stojące nad rozpostartą na ziemi postacią wyglądały na braci. Byli
podobnego wzrostu i obaj nosili takie same stroje o barwie leśnej zieleni,
składające się z
koszuli, spodni, butów z długimi cholewami i płaszcza z kapturem. Obaj mieli
jasnobrązowe
włosy i oczy szmaragdowe jak wiosenne liście.
Na tym jednak kończyło się podobieństwo. Faunon był młodszy od Rayke'a o sto
lat,
choć obaj wyglądali tak, jakby przeżyli nie więcej niż trzydzieści wiosen.
Młodszy elf często
myślał, że jego towarzysz jest o wiele bardziej żądny krwi niż najstarsi, którzy
tak kurczowo
trzymali się sztywnych, napuszonych zasad, że najdrobniejsze uchybienie kończyło
się
wyzwaniem na pojedynek. Całe szczęście, że to on, a nie Rayke został wyznaczony
na
dowódcę ekspedycji na ziemie skrzydlatych... a raczej na ich byłe ziemie. Jak na
razie
znaleźli tylko martwych Sheeka, którzy padli ofiarą własnego czaru rzuconego w
celu
pozbycia się rywali, starej rasy podobnych do pancerników Queli.
Wyglądało na to, że czar okazał się bardziej zgubny dla jego twórców niż dla
zamierzonych ofiar. Quele zamieszkiwały południowo-zachodnią część kontynentu,
więc na
razie nie było wiadomo, jakie poniosły straty. W tamtą stronę został wyprawiony
inny oddział
elfów. Jeśli powróci, uzupełni nformacje zebrane przez tę grupę.
- Myślę... - odezwał się Faunon, wreszcie przypominając sobie o pytaniu
towarzysza -
że spowodowali okropną jatkę, próbując odwrócić czar, jakikolwiek on był. Nie ra
takim
wyniku im zależało - dodał, bo Rayke czasami miał kłopoty z wyciąganiem
wniosków.
Faunon odwrócił się i spojrzał na wysokie szczyty na północy. Gdzieś tam leżało
gniazdo, tyle wiedzieli. Nadal było zamieszkałe; widzieli Sheeka latających nad
górami,
jediakże w niewielkim stadzie, a nie w ogromnej chmarze, która gnieździła się
tam zaledwie
dziesięć lat wcześniej. W ciągu minionej dekady na skrzydlatych mieszkańców gór
spadło
niejedno nieszczęście. Pewne dowody wskazywały na istnienie trzeciej rasy, która
pojawiła
się i znikła jak wiatr... jak się wydawało, robiąc po sobie porządek, bo zostało
niewiele
śladów. Zwiadowcy odkrył tylko tyle, że przybysze walczyli samotnie z wielkim
stadem
Sheeka, a potem przenieśli się gdzieś indziej.
Ale gdzie?
- Wracajmy do pozostałych - mruknął Rayke. Przełożył cięciwę łuku przez głowę i
lewe ramię. Nie interesował się trzecią rasą. Rada rozkazała im ocenić rozmiar
znisz:zeń na
terenie imperium Sheeka, co samo w sobie było zadanxm niełatwym, ponieważ ptaki
nie
tworzyły imperium w elfim pojęciu tego słowa. Żyły w wielkich wspólnotach, które
panowały nad ogromnymi połaciami kontynentu. Zdaniem Rayke'a i wielu innych
elfów
ekspedycja spełniła swoje zadanie.
Na tym polega problem elfów, pomyślał Fa jnon, odsuwając się od twardego jak
kamień trupa. Albo absolutnie nic ich nie obchodzi, albo chcą wiedzieć o
wszystkim, co się
dzieje pod słońcem. Żadnego umiaru. Tylko on i paru innych wyzwoliło się z
popadania w
skrajności.
- Jeszcze chwilę, Rayke - odparł z lekkim naciskiem, żeby przypomnieć mu, kto tu
dowodzi.
Rayke nie odpowiedział, ale mocno zaciśnięte usta mówiły same za siebie. Miał
ostre
rysy, które przywodziły na myśl osobę konającą z głodu, a jego skwaszona mina
tylko
pogłębiała ogólne wrażenie. Trójkątne twarze wśród elfów występowały dość
pospolicie, lecz
oblicze Rayke'a było surowsze od innych. Faunon miał twarz bardziej zaokrągloną,
bardziej
sympatyczną, o czym zresztą często przypominały mu kobiety z jego plemienia. Ich
śpiewne
głosy szybko działały mu na nerwy i zwykle wymyślał jakiś pretekst, żeby uwolnić
się od ich
towarzystwa. Był inny problem z jego ludźmi: kiedy coś - lub ktoś - wpadało im w
oko,
stawali się bardzo, ale to bardzo uparci. Czasami zastanawiał się, czy
rzeczywiście w jego
żyłach płynie elfia krew.
- I co?
Faunon drgnął, uświadamiając sobie, że stracił kontakt z rzeczywistością. Taka
wpadka o obecności Rayke'a była podwójnie irytująca. Udał, że wcale nie bujał w
obłokach,
tylko zbierał myśli.
- - Zauważyłeś, że coś jest z nimi nie w porządku?
- - Z czym?
- Z ciałami i tą ziemią.
- Tylko to, że mnóstwo tych pierwszych jest rozrzuconych po tym drugim. - Rayke
uśmiechnął się, zadowolony z dowcipnej odpowiedzi.
Faunon zachował obojętny wyraz twarzy, próbując zapanować nad złością.
- A ziemia wydaje się względnie nietknięta, prawda?
Obaj rozejrzeli się po okolicy, choć robili to już parę razy. Wybrzuszenia
rozciągały
się tam, gdzie wcześniej chyba nie było żadnych wzniesień, bo drzewa i krzewy
chyliły się
pod kątami, pod jakimi nie rośnie żadna roślina. Niemal jakby coś rozorało
ziemię, a potem
bez większego zapału próbowało naprawić wyrządzone szkody. Parę drzew wyglądało
na
obumarłe i skamieniałe wzorem martwego skrzydlatego, ale przeważająca część
zalesionego
regionu wydawała się zupełnie normalna. Mimo wszystko Faunon dziwił się, że
tylko on
zwrócił uwagę na szczególny wygląd krajobrazu.
Drugi elf przestał się uśmiechać.
- - Rzeczywiście. Przechodziliśmy przez tereny, gdzie ziemia została wywrócona
na
nice, ale nawet tam nie brakowało roślin i drobnej zwierzyny.
- - Jak gdyby zostały ominięte, podlegały ochronie... albo może zostały uleczone
-
dodał, nagle przeświadczony, że ten domysł jest najbliższy prawdy.
- - Chronione przez co? Z pewnością nie przez Sheeka. Myślę, że ci przede
wszystkim zadbaliby o własne bezpieczeństwo.
- - Może przez kogoś, kto walczył z ptasim ludem, a potem zniknął - zasugerował
Faunon. Zapewne nigdy się tego nie dowiedzą.
Jak mówiły legendy, elfy uciekły przed koszmarami innego świata niezliczone
tysiąclecia temu. Ta ziemia nie była ich ojczyzną i wbrew staraniom nie zdołali
poznać jej
tajemnic. Faunon wiedział, że przed Sheeka i Quelami panowało tutaj kilka innych
ras. Ten
świat był bardzo stary, choć nie utracił dawnej żywotności.
Rayke westchnął.
- - Znowu zaczynasz, Faunonie?
- - Jeśli będzie trzeba. Nie wystarczy wiedzieć, że Sheeka spotkała katastrofa,
która
może oznaczać koniec ich panowania. Musimy się dowiedzieć, co to była za
katastrofa i czy
już się nie powtórzy. Jeśli...
Gałęzie zatrzeszczały głośno, jakby coś z wielką prędkością spadło w las prosto
z
nieba. Faunon obrócił się na pięcie i zobaczył, jak coś wielkiego i czarnego
porusza się za
drzewami. Wreszcie zrozumiał, że to koń, ale jaki koń! Ogier, bez dwóch zdań,
wyższy od
wszystkich znanych im rumaków i tak rączy, że wiatr nie mógłby iść z nim w
zawody. Jeśli
on był sprawcą wcześniejszego hałasu, to szybko zmienił sposób bycia, bo teraz
sunął cicho
jak cień, który przypominał.
- Co to takiego? - szepnął pobladły Rayke.
Faunon wiedział, że kolor jego twarzy musi być bardzo zbliżony do barwy twarzy
Rayke'a.
- - Za nim!
- - Za nim? Nie widzisz, jak pędzi? Nigdy go nie złapiemy! - zawołał niemal z
ulgą
jego towarzysz.
- - Nie zamierzam go łapać! Chcę tylko zobaczyć, co to takiego. Za mną!
Faunon popędził za czarnym stworzeniem z typową dla swej rasy chyżością, zwinnie
omijając i przeskakując przeszkody. Nie słyszał kolegi, ale wiedział, że Rayke
jest zbyt
dumny, by zostać z tyłu - co wcale nie znaczy, że miałby mu za złe, gdyby
zaniechał pościgu.
On postawił sobie za cel ponowne zobaczenie śmigłej zjawy i zdawał sobie sprawę,
że będzie
to wymagało nie lada zachodu. Dorównywał prędkością wielu innym stworzeniom, z
tym
jednak nie mógł się mierzyć. Wiedział to od samego początku. Wiedział też, że
potężny
rumak pocwałował w stronę otwartej przestrzeni. Tam znów będzie widoczny, choć z
daleka.
Tym zbytnio się nie przejmował, bo, jak wszystkie elfy, miał doskonały wzrok.
Poza tym
Faunon też nie miał ochoty zbliżać się do tak potężnego i ogromnego stworzenia.
Chciał tylko
potwierdzić jego istnienie i sprawdzić, w którą zdąża stronę. Nawet przez myśl
mu nie
przeszło, że mógłby zrobić coś więcej.
Koń jednak miał inne plany.
Faunon niemalże wpadł na niego. Błysnęła mu myśl, jak mógł go nie zauważyć.
Rumak zawrócił i zbliżył się bezszelestnie, a teraz piętrzył się nad nim niczym
czarna skała.
Faunonowi przytrafiło się coś bardzo nieelfiego, mianowicie potknął się i osunął
na ziemię o
wyciągnięcie ręki od demonicznego ogiera.
- Wróciłem, ale to nie to miejsce! - ryknęła do niego groźna postać. Miała
długie,
wąskie oczy o barwie zamarzniętego błękitu, oczy bez źrenic.
Faunon chciał powiedzieć coś, co zadowoliłoby hebanowego potwora, ale z jego ust
wyrwało się tylko powietrze. Nie mógł wydać bodaj najcichszego dźwięku.
- To jest miejsce, ale nie to miejsce! - Kopyto wyryło w ziemi głęboką bruzdę.
Elf aż
nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę, co stałoby się z jego głową, gdyby rumak
postanowił się
go pozbyć.
Przerażające zwierzę patrzyło na niego przez krótką chwilę. Faunon wstrzymywał
oddech przez czas inspekcji, zastanawiając się, co je tak zaciekawiło. Potem
poczuł magiczną
sondę. Była zaskakująco delikatna, niemal jakby ogromny hebanowy ogier wstydził
się
swoich poczynań.
Po chwili poderwał głowę. Rozejrzał się dokoła z nowym zainteresowaniem.
- Więc to tak! Zdumiewające! Tyle nowych rzeczy do poznania!
Mroczny rumak cofnął się, odwrócił i popędził we wcześniej obranym kierunku, a
zrobił to tak niespodziewanie, że elf otwarł ze zdumienia usta. Jego wyostrzone
zmysły nie
zarejestrowały żadnego śladu na fizycznej płaszczyźnie. Jakby przemknął tędy
duch, choć
takie wyjaśnienie nie miało sensu, zważywszy, że i on, i Rayke najpierw
usłyszeli demona, a
potem go zobaczyli.
- - Jesteś cały? - zapytał Rayke za jego plecami.
- - Tak, nic mi nie jest. - I w gruncie rzeczy to go dziwiło. W czasie krótkiego
spotkania był całkowicie zdany na łaskę cienistego stworzenia. Nie musiał
zbytnio wytężać
wyobraźni, żeby oczyma duszy zobaczyć, jak na tuziny sposobów koń pozbawia go
życia.
Wbrew własnej woli myślał o tym w ciągu swojej przygody. Czyżby w trakcie
sondowania
demoniczny ogier odkrył jego obawy?
Rayke złapał go pod ramiona i pomógł stanąć na nogi. Głos nadal mu drżał.
- - Co to było? Nie koń! Tym bardziej nie jeden z naszych! Czy był to
zmiennokształtny?
- - Tak, nie, może. Byłem zbyt zbity z tropu, by się nad tym zastanawiać. Ale
wątpię,
czy to ktoś' z naszych. Czary potrzebne do takiej przemiany zabiłyby prawie
każdego z
naszego ludu! Nie, w nim było coś obcego, jakby pochodził nie z tego świata,
tylko z miejsca,
które różni się od wszystkich nam znanych.
Obaj stali i patrzyli tam, gdzie jeszcze niedawno stał upiorny koń. Wreszcie
Rayke
zapytał:
- Czego chciał, Faunonie? Mówił tak, jakby czegoś szukał. Wiesz, czego?
Rayke wiedział o sondzie, może nawet sam został poddany badaniu. Faunon pokręcił
głową.
- Nie wiem, ale znalazł w mojej głowie coś, co go zadowoliło. I był bardzo
ostrożny,
Rayke! Mógł spustoszyć mój umysł... czułem, że może zrobić to bez trudu, ale
tego nie zrobił.
Rayke nie był wzruszony niedoszłym losem towarzysza. Patrzył w kierunku, w
którym oddalił się intruz.
- Jak myślisz, dokąd poszedł?
- - Na wschód. Pędził prosto jak strzała. Rayke skrzywił się.
- - Tam nic nie ma.
- - Może chce dostać się nad morze... albo za morze.
- Możliwe. - Rayke szeroko otworzył oczy. - Myślisz, że miał coś wspólnego ze
śmiercią Sheeka?
Ten pomysł nie przyszedł mu do głowy i musiał przyznać, że tym razem Rayke
okazał
się lepszy.
- - Nie wiem. Być może nigdy się nie dowiemy.
- - I dobrze. Wracajmy do pozostałych, Faunonie. Chodźmy stąd, zanim ten stwór
uzna, że ma jakiś powód, aby tu powrócić!
Był to argument nie do zbicia. Nie mieli tu już czego szukać - chyba że zjawi
się
kolejny niespodziewany gość - a poza tym dzień zbliżał się ku końcowi. Faunon w
zasadzie
nie bał się ciemności, ale po tym spotkaniu pragnął jak najszybciej znaleźć się
wśród swoich.
W liczniejszym gronie poczuje się znacznie bezpieczniej.
Gdy spieszyli przez las, poruszając się tak bezgłośnie, jak cienisty rumak, w
głowie
Faunona kołatała się natarczywa myśl. Należał do młodszego pokolenia bardziej
praktycznych elfów i nie doszukiwał się we wszystkim znaków i omenów, ale nie
mógł
otrząsnąć się z wrażenia, że stworzenie, z którym się spotkał, zapowiada
nadejście czegoś
ważnego, jakąś zmianę w świecie znanym jego ludowi. Jeśli istotnie zbliżał się
kres
panowania Sheeka, jak przed nimi Queii, to w ich miejsce pojawi się ktoś nowy.
Ten cykl
powtarzał się od prawieków, a choć plemię elfów nigdy w nim nie uczestniczyło,
miało
możliwość obserwowania przemian.
Faunon pochylił głowę, żeby przemknąć pod niskim konarem. Był coraz bardziej
strapiony. Elfy dobrze znały Sheeka, a nawet Queli, i wiedziały, gdzie jest ich
miejsce. Czy
nastanie kolejnej rasy odmieni ich los? I kto wie, kim będą nowi panowie? Nie
było tu innych
ras, które mogłyby ubiegać się o władzę.
Był pełen obaw, choć nic ich nie usprawiedliwiało. Gdy zbliżyli się do miejsca
spotkania z innymi, doszedł do wniosku, że chyba po raz pierwszy w życiu zależy
mu na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl