Koperski Romuald - Przez Syberię na gapę(!), LITERATURA FAKTU - j. polski

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROMUALD KOPERSKI
PRZEZ SYBERIĘ NA GAPĘ
Wszystkim Sybirakom,
dzięki którym szczęśliwie powróciłem do domu
Bez wątpienia każda podróż oznacza pewną filozofie życia, jest jakby soczewką, w
której ogniskują się nasze marzenia, potrzeby, niepokoje.
Podróż wyostrza spojrzenie, zwiększa dystans do problemów. To potrzeba
konfrontacji z inną rzeczywistością, spotkania z innymi ludźmi. Wszystko jednak
rozpoczyna się od marzeń, a te są przywilejem samotników. Powszechnie wiadomo, że
wspólną cechą większości podróżników, alpinistów, grotołazów oraz innych osób w
zaawansowanym stadium idiotyzmu jest fakt nieposiadania dostatecznej ilości pieniędzy,
które umożliwiłyby im realizację planów.
Ostatecznie jednak nie ma to większego znaczenia, ponieważ osobowość tych ludzi
oraz prześladujący ich demon włóczęgi sprawia, że wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi i
tak wyruszają w nieznane, nie dopuszczając przy tym myśli o niepowodzeniu swojej
wyprawy.
Instynkt wędrowania jest silniejszy od nich samych i choć skazują się na ryzyko
utraty życia, walkę z samotnością, nierzadko zimno i głód, to robią to poniekąd na własne
życzenie i chyba w tym tkwi ich ogromna siła.
Człowiek nie jest w stanie prawie nic zrobić, gdy się coś takiego przeżywa. Zresztą
nie jest to konieczne; rozwaga spowodowałaby tylko zamieszanie. Sprawy toczą się same.
Wszystko, co trzeba zrobić, ogranicza się do tego, by być gotowym do wyruszenia, gdy
niewidzialna dłoń trąci cię lekko w plecy. Jeśli się temu poddasz, nie stawiasz pytań - jesteś
bezpieczny - to nie mityczne bzdury.
Później dniami, tygodniami a nawet miesiącami człowiek się męczy, brnie
niestrudzenie do przodu. Potem dochodzi do celu, jest miasto albo wieś, znów są ludzie, a z
nimi wszystko, czego człowiek pragnął. Po chwili okazuje się to wszystko śmieszne, okazuje
się, że bez tego można żyć doskonale. A potem znów się idzie do przodu...
Eskapady takie są w pewnym sensie również ratunkiem dla ludzi dostatecznie już
zniechęconych do życia, sięgających po alkohol, papierosy, tabletki, pieniądze czy religie,
pozwalają bowiem zagłuszyć dręczące ich poczucie beznadziejności istnienia. Podróże są
porównywalne do działania narkotyku, aczkolwiek pozbawione jakichkolwiek
niepożądanych skutków ubocznych. Chronią wiele osób przed obłędem i zaoszczędzają tym
samym światu wiele niepotrzebnych zmartwień.
Początek mojej pasji był wręcz schematyczny. Pobudzająca wyobraźnię młodzieżowa
literatura, w szczególności powieści Jacka Londona - wagabundy, okropnego podobno
pijaka. Opisy przyrody, awanturnicze charaktery bohaterów sprawiły, że byłem jednym z
nich... Oczami chłopięcej wyobraźni przemierzałem tysiące kilometrów pustkowia,
budowałem w głuszy szałasy, polowałem, walczyłem o życie... Fantazja poniosła mnie do
tego stopnia, że taskając na plecach uczniowski tornister wyobrażałem sobie, że niosę
traperski plecak... Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że na osobowość moją padło
nasionko, którego mechanizm wewnętrzny sprawił, że dopiero wiele lat później
zakiełkowało, wyrosło i wydało owoc... Owocem tym stała się Syberia, którą przed kilku laty
przemierzyłem całą od granicy fińskiej po Cieśninę Beringa, gdzie do Alaski tylko krok.
Dlaczego Syberia? Krainą tą zainteresowałem się bez mała trzydzieści lat temu. Ziemia ta,
nie ciesząca się dobrą sławą, opluwana przez ludzi, przeklęta przez pokolenia zesłańców,
bardzo mnie intrygowała, pewnie dlatego, że była ogromna, a jej przyroda podobna była do
miejsc z młodzieńczej literatury. Wyimaginowanym obrazem starałem się zobaczyć jej
dzikość i nie kończące się przestrzenie. Syberia jednak przez długie lata była zamknięta i
niedostępna dla ludzi z zewnątrz, długo więc musiałem czekać na spełnienie chłopięcych
mrzonek, ponieważ dopiero siedem lat temu zobaczyłem ją pierwszy raz na jawie.
Przemierzając ją marszrutą odpowiadającą długości geograficznej na trasie samotnej
ekspedycji samochodowej wiodącej z Zurychu do Nowego Jorku, ujrzałem rzeczywistość
syberyjską, mieniącą się przepiękną przyrodą, bezkresem przestrzeni oraz niespotykaną
szlachetnością zamieszkujących ją ludzi. Zauroczony światem z młodzieńczych marzeń,
odnalazłem na nowo swoje JA i od tej pory wiedziałem czym zajmę się przez najbliższe lata.
Poczułem się bowiem w pewnym sensie odpowiedzialny za sprawy, które w dzisiejszych
czasach prawie nikogo już nie obchodzą. Opuszczając tę ziemię, wiedziałem, że do niej
powrócę, aby uzupełnić opowieść o tej krainie, a przede wszystkim o ludziach ją zamiesz-
kujących, o ich przemożnym pragnieniu przetrwania, poszukiwaniu szczęścia, miłości,
znalezienia sobie miejsca na ziemi.
Wiosną 1998 r. zaplanowałem ponownie Syberię. Tym razem postanowiłem
zobaczyć jej piękno marszrutą wiodącą po szerokości geograficznej. Nie będąc do końca
pewny swojej kondycji finansowej, wybrałem najtańszą możliwość: arterią będzie Lena, a
środkiem transportu gumowy ponton...
Przygotowania do wyprawy rozpocząłem od rzeczy najważniejszej, czyli środka
transportu. W tym celu udałem się do grudziądzkiego Stomilu, a konkretnie do pewnej
spółki, która zajmowała się produkcją gumowego sprzętu pływającego.
Prezes firmy, pan Janusz Radtke wysłuchał mnie z pełną zainteresowania
życzliwością, jaką zazwyczaj poświęca się mówiącym idiotom, reklamie pasty do zębów i
innym dziwnym zjawiskom nie z tej ziemi. Początkowo też odniósł się do moich planów
sceptycznie.
Przywykłem do tego, że ludzie moje pomysły przyjmują negatywnie, więc dramat
niezrozumienia przeżyłem z godnością. Jednak kiedy po półgodzinnej rozmowie prezes
zaprosił mnie do hali produkcyjnej, podświadomie wiedziałem, że łódkę otrzymam. I tak
się stało - najważniejszą więc sprawę uważałem za załatwioną.
Kolejnym etapem przygotowań było zbieranie materiałów dotyczących rzeki. Lena
jest największą wschodniosyberyjską rzeką, której długość wynosi ok. 4450 km, pewny
więc bogatej literatury na jej temat, radośnie w podskokach pobiegłem do jednej z
większych bibliotek. Optymizm mój jednak bardzo szybko przygasł, okazało się bowiem, że
prócz paru pozycji o Syberii, w której wymienia się nazwę rzeki, nic konkretnego na jej
temat nie ma. Udałem się więc do znajomych geografów, pracowników Polskiej Akademii
Nauk w Toruniu. Tu dowiedziałem się, że z wyjątkiem banalnej charakterystyki,
omawiającej rzekę i jej dorzecza, również niczego, co byłoby mi przydatne, nie ma.
Otrzymałem wprawdzie najnowszą, bo wydaną w 1995 r., pięćsetstronicową pracę naukową
dotyczącą Leny, ale była to rozprawa czysto naukowa, pełna różnych niezrozumiałych prze-
ze mnie tabel i zestawień, w dodatku w języku rosyjskim. Zamieszczono w niej co prawda
kilka czarno - białych fotografii, ukazujących rzekę na różnych jej odcinkach, ale jakość
tych ujęć, porównywalna do gatunku fotografii prasowych z lat pięćdziesiątych, tak zimno i
szaro przedstawiała krajobraz, ze wręcz zniechęcała do odwiedzenia tego zakątka świata.
Przyznam jednak
szczerze,
że powyższe fakty, zamiast mnie odciągać od zamiaru,
podnosiły mnie wręcz na duchu, uzasadniały bowiem potrzebę mojej ekspedycji, czyniąc ją
nawet w pewnym sensie odkrywczą...
Tydzień przed rozpoczęciem wyprawy głowę moją zaprzątał problem związany z
wymianą pieniędzy w Rosji, obowiązywały bowiem w tym kraju środki płatnicze starej i
nowej emisji. Obawiałem się, czy w miarę szybko będę je rozpoznawał na tyle, by nie paść
ofiarą oszustwa.
Dwa dni przed wyznaczoną datą wyjazdu obawa moja nie była już tak silna,
ponieważ wiedziałem już, że moje zasoby finansowe będą więcej niż skromne,
wystarczające zaledwie na kupno chleba... Prysnął bowiem czar i marzenie o sponsorze,
gdyż jak się okazało, nie odnosi się na tym polu sukcesów bez odpowiednich znajomości, a
aby takowe mieć, należy albo ludzi żywić, albo ich bawić, albo szokować. Mnie z trudnością
udaje się wyżywić rodzinę, jako hedonista bawić się i owszem lubię, a spowodować szok
udało mi się tylko parę razy i to na osobie mojej zacnej żony.
Trzy dni później, będąc już na pokładzie rosyjskiego samolotu lecącego z Moskwy do
Irkucka, żadnych obaw związanych ze sprawą już nie miałem. Nie posiadałem bowiem ani
jednego rubla, ani też żadnej waluty uważanej w tym kraju za wymienialną. Byłem
całkowicie bez pieniędzy! Do powyższego faktu przyczynił się bezpośrednio ciężar mojego
bagażu jak i przepis obowiązujący na rosyjskich liniach lotniczych, mówiący o tym, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl