Kołodziejczak Tomasz - Wstań i idź, e-books (głównie KRYMINAŁY i beletrystyka), e-books (głównie ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KsiĢŇka pobrana ze strony
TOMASZ
KOýODZIEJCZAK
dybym
nie byþ bezwzglħdny, to
juŇ dawno bym nie Ňyþ.
Gdybym nie potrafiþ
byę delikatny, nie zasþu-
giwaþbym na to,
Ňeby Ňyę...
Philip Marlowe
á... Przyroda sama reguluje sprawħ osobnikw chorych. Zwierzħ nie
bħdĢce doĻę sprawne, by przeŇyę Î musi zginĢę. Zwierzħ nie doĻę sprawne by
zdobyę partnera, nie spþodzi potomstwa. Przetrwaę mogĢ tylko te biologiczne
automaty, ktre sĢ tego przetrwania godne.
Czþowiek zmieniþ reguþy tej gry. Czþowiek pozwoliþ Ňyę nieprzystosowanym
do Ňycia osobnikom swego gatunku, co wiħcej, otoczyþ je szczeglnĢ wrħcz opiekĢ.
Jednostki te przekazujĢ swe cechy kolejnym pokoleniom. Przez dziesiħciolecia
rsþ odsetek ludzi, ktrzy od dziecka podpieraę siħ musieli mniej lub bardziej
wyrafinowanymi technikami medycznymi (zaczynajĢc od szkieþ kontaktowych,
poprzez inŇynieriħ genetycznĢ, techniki transplantacyjne, po cyborgizacjħ). Do
pewnego momentu spoþeczeıstwo byþo w stanie ponosię koszty utrzymania sþuŇb
medycznych. Do pewnego momentu iloĻę narzĢdw do przeszczepw byþa w
stanie zaspokoię potrzeby rynku. Do czasu...Ñ
Fred Goon áPoczĢtekÑ Rabbitbooks 2080
Sþoıce Ļwieciþo prosto w twarz, aŇ musiaþ zmruŇyę oczy. Ale mimo to przyjemnie
byþo tak iĻę, þapy w kieszeniach, refren jakiejĻ piosenki gwizdany jak zwykle z werwĢ i jak
zwykle faþszywie, wiatr kþadzie krtko ostrzyŇone wþosy.
Za to ulica jest dþuga, od poczĢtku do koıca. Jedyna ulica w mieĻcie. No, aŇ tak to nie,
moŇe jest wiħcej. Ze cztery.
To dobre miasto. Dþugo szukaþ takiego wþaĻnie, dþugo szukaþ spokoju. TysiĢc dwustu
mieszkaıcw. NajbliŇszy, wiħkszy oĻrodek siedemdziesiĢt kilometrw na pþnocny zachd.
Daleko.
Usþyszaþ warkot silnika. OglĢdajĢc siħ przez ramiħ, przeszedþ z ulicy na chodnik.
Stary ford. PrzemknĢþ koþo niego, lekko zwalniajĢc, ale Tyson zdĢŇyþ dostrzec w
Ļrodku dwch mħŇczyzn i maþego chþopca. Wszyscy ubrani byli na czarno, a na antenie
samochodu furkotaþa Ňaþobna chorĢgiewka. Jechali na pogrzeb, albo z niego wracali.
Tyson po chwili ruszyþ dalej.
Ulicħ wyznaczaþy dwa rzħdy domw. Maþych i duŇych, z drewna luz cegþy,
dwupiħtrowe lub parterowe, pokryte czerwonĢ dachwkĢ lub lĻniĢcymi taflami
fotokolektorw. RŇniþy siħ od siebie, tak jak rŇniĢ siħ miħdzy sobĢ ludzie, i tylko jedno je
þĢczyþo. Wszystkie okna spinaþy grube kraty.
Mimo to wszystko, wþaĻnie takiego miejsca szukaþ. Nawet w tym kraju wielkich
przestrzeni i odlegþoĻci, nieþatwo byþo je znaleŅę. Zgieþk ludzkiego mrowiska pokonaþ juŇ
pustynie, morza i dŇungle. O Merrywil chyba zapomniaþ.
Dzieciaki bawiĢce siħ przed jednym z domw przerwaþy gonitwħ, zamilkþy
obserwujĢc go bacznie. Byþ tu obcy, a obcy zawsze wart jest chwili szczeniħcego
zainteresowania.
Jego dom znajdowaþ siħ na samym skraju Merrywil, a wþaĻciwie leŇaþ nawet poza
granicami miasta. Stacja kolejowa, jedna z nielicznych przyczyn istnienia miasteczka Î na
drugim koıcu osady. PiechotĢ trzy kilometry. Samochodem trzy kilometry i dziesiħę metrw,
bo trzeba zaparkowaę. WĻrd paru rzeczy, ktre zabraþ ze sobĢ byþ karabin ýatki i samochd
Momoriona. Ale Tysonowi, nigdzie siħ nie spieszyþo. Od oĻmiu dni mgþ robię tylko to, co
chciaþ robię.
Na przykþad napię siħ piwa.
Knajpka áU BillaÑ znajdowaþa siħ w centrum Merrywil. Centrum... Dwa sklepy, kiosk
z prasĢ, stacja benzynowa. I najwaŇniejsze Î niewielki budynek stylizowany na saloon, z
wahadþowymi, oszklonymi drzwiami; w Ļrodku, zamiast pianisty, staþ w kĢcie videobox.
Obok dwa automaty symulacyjne. Poza tym drewno, jelenie rogi, portrety CassidyÓego,
Buffalo Billa i Lucky Luck. No, a nad barkiem, wielki na pþ Ļciany hologram pomnika
Szalonego Konia. Palec wodza mierzyþ wprost w twarz Tysona, gdy ten ciħŇko wsparþ siħ o
kontuar.
W knajpce byþo prawie pusto. Tylko przy jednym ze stolikw siedzieli goĻcie. Dwch
facetw, moŇe dwadzieĻcia trzy, cztery lata, jeden w biaþym, drugi w zielonym swetrze.
Trzeci, duŇo mþodszy od kumpli, ubieraþ siħ jak oni. I klĢþ tak samo.
Kiedy Tyson wszedþ do baru, przerwali na moment rozmowħ, otaksowali go szybkimi
spojrzeniami i znw zaczħli gadaę.
Tyson wziĢþ do rħki stojĢcĢ na kontuarze maþĢ, drewnianĢ figurkħ przedstawiajĢcĢ
niedŅwiedzia. Na jej podstawce ktoĻ wyrzezaþ napis áDla S. Od J.Ñ. Gdy Tyson podnisþ
wzrok, zobaczyþ przed sobĢ mþodĢ dziewczynħ.
NiebrzydkĢ dziewczynħ. Miaþa coĻ...
- Sþucham pana ?
...w oczach...
- Wcale nie jest podobny do niedŅwiedzia Î powiedziaþ Tyson, podajĢc jej figurkħ.
- MoŇe to nie niedŅwiedŅ.
- Tħ nogħ, lewĢ przedniĢ, ma zupeþnie jak niedŅwiedŅ. Wiħc to chyba niedŅwiedŅ.
Tylko ten J. Powinien wiedzieę, Ňe niedŅwiedzie nie majĢ ogonw.
Dziewczyna przeniosþa spojrzenie z Tysona gdzieĻ za niego, najprawdopodobniej na
tych trzech za stoþem.
- Nie podoba ci siħ coĻ, gnojku ?! Î to byþ gþos jednego ze starszych.
- I wie pani co ? Î kontynuowaþ Tyson Î Takie uszy to majĢ te, no ,gacki. To
nietoperze.
Za jego plecami zaszuraþo gwaþtownie odsuwane krzesþo, ktoĻ wstaþ.
- Ale w sumie to þadny niedŅwiedŅ Î powiedziaþ Tyson Î Cholera, Ňe teŇ od razu nie
zauwaŇyþem, to rzeczywiĻcie jest niedŅwiedŅ!
- Ty...!
- Spokj, Plam! Î ostro powiedziaþa dziewczyna. Î Zamawia pan coĻ ?
...to drobne zagryzienie warg...
Skrzyp krzesþa, westchnienie.
- Dwa kartony áFrutingeraÑ.
...kosmyk wþosw opadajĢcy na policzek...
Podsunħþa mu pudþa pod nos.
- Dwa trzydzieĻci.
- Ile ?
- Dwa trzydzieĻci.
- Aha... Jak to pani powiedziaþa ?
- Dwa trzydzieĻci Î chyba zaczħþa siħ denerwowaę Î Dwa trzydzieĻci!
...a gdy siħ zþoĻciþa...
- Bardzo þadnie wymawia pani to sþowo Î trzydzieĻci.
- Niech pan przyniesie magnetofon, to sobie pan nagra, dwa trzydzieĻci.
- Nie, nie, tego dwa juŇ tak þadnie pani nie mwi.
- Pan siħ gdzieĻ uczyþ dowcipkowaę, czy talent samorodny ?
- To dziedziczne, po ojcu.
- Wspþczuje matce. Podaę coĻ jeszcze ?
... dþonie na ladzie...
- Nie, to wszystko, dziħkujħ. Do widzenia.
- Do widzenia.
- CzeĻę, frajerze Î to ten w biaþym swetrze.
- Plam!
Tyson wyszedþ z baru.
Drzwi jednak nie zamknħþy siħ za nim. Tamci dwaj wyskoczyli na zewnĢtrz. Tyson
odwrciþ siħ powoli.
- Co jest ?
- ByþeĻ niegrzeczny wobec damy Î biaþy golf uĻmiechnĢþ siħ lekko. Î I wobec nas.
- JesteĻ nowy tutaj Î doþĢczyþ siħ zielony golf. Î Staraj siħ uwaŇaę.
- Ty staraj siħ nie pluę, jak z kimĻ rozmawiasz. Î Tyson drgnĢþ, jakby chciaþ siħ
odwrcię. W tym samym momencie zielony golf skoczyþ w jego stronħ, prbowaþ uderzyę w
brzuch. Tyson ugiĢþ kolana, odchyliþ siħ, tak Ňe piħĻę Plama przejechaþa mu po biodrze. Sam
jednak wypunktowaþ prosto w szczħkħ. Zielony jħknĢþ. Biaþy golf teŇ postanowiþ wejĻę do
gry. Tyson zbiþ jego cios, uderzyþ w twarz, raz, drugi, kopnĢþ zielonego w kolano tak, Ňe
tamten usiadþ. Biaþy otrzĢsnĢþ siħ, znw ruszyþ do ataku.
- DoĻę! Î wysoki, þysy facet pojawiþ siħ obok nich jak duch ducha. Biaþy golf
wyraŅnie zmarkotniaþ. Tyson spojrzaþ na faceta, potem na swoje zwiniħte piħĻci.
- JesteĻ ich szefem ? Î zapytaþ Î kiepscy sĢ.
- Jestem policjantem Î powiedziaþ facet i uĻmiechnĢþ siħ Î Kapitan Olczoj. Ty, Plam,
spþywaj i nie wszczynaj burd, bo ciħ zaþatwiħ. A pan Î zawrciþ siħ do Tysona Î pjdzie ze
mnĢ. Jest chyba parħ formalnoĻci do zaþatwienia.
áZ cyklu: Definicje czþowieka.
Definicja pierwsza Î animistyczna.
Zarodek ludzki staje siħ czþowiekiem w chwili, gdy po raz pierwszy siħ
poruszy.
WNIOSEK: Osoba sparaliŇowana nie jest czþowiekiem, bo siħ nie rusza.
Przynajmniej po wierzchu...Ñ
fragment ulotki propagandowej AsLive
Radio w kĢcie brzħczaþo cicho. Tyson sþyszaþ jedynie miarowe walenie perkusji i
skowyt jakiejĻ, jak siħ domyĻlaþ, nabitej blondynki o biuĻcie niczym Kordyliery. ChociaŇ
rwnie dobrze mgþ to byę jeden z tych wymalowanych kastratw o wĢskich palcach i
dþugich wþosach.
Wychodziþo na jedno.
Tyson westchnĢþ ciħŇko i wstaþ z fotela.
- Siadaj z powrotem na dupie! Î policjant za biurkiem raczyþ podnieĻę gþowħ. Tak, od
dziesiħciu minut przestaþ byę grzeczny.
- JeĻli sĢdzisz, Ňe mam czas siedzieę tu i patrzeę na twojĢ þysĢ paþħ, to grubo siħ mylisz
Î Tyson powoli cedziþ sþowa. Kiedy wymawiaþ áþysa paþaÑ wargi policjanta zadrŇaþy, znak, Ňe
zabolaþo.
Gliniarz opanowaþ siħ jednak.
- Czekam na kartotekħ Î zaczĢþ siħ nawet usprawiedliwiaę, wskazaþ rħkĢ na drukarkħ.
Î Ale sam widzisz, znw korek na linii.
- Muszħ przyznaę, Ňe niewiele mnie to obchodzi.
Tym razem gliniarz nie wytrzymaþ. Wycelowaþ palec w Tysona.
- Nie myĻl, Ňe jeĻli wyglĢdasz jak skrzyŇowanie mamuta z nosoroŇcem, to moŇesz
tu pyskowaę!
- W pudle byþ kiedyĻ klawisz, Gremar siħ nazywaþ. TeŇ tak na kaŇdego pokazywaþ
paluchem. I znalazþ siħ jeden facet, miaþ doŇywocie, ktry kiedyĻ nie wytrzymaþ i odgryzþ
Gremarowi ten palec.
Policjant cofnĢþ dþoı. Nie odpowiedziaþ.
Tyson usiadþ jednak. Ten Olczoj na razie przegrywaþ, ale wyglĢdaþ na twardziela. Nie
naleŇaþo denerwowaę go za bardzo. A podpaĻę jedynemu policjantowi w miasteczku, jeĻli siħ
na dodatek do tego miasteczka wprowadziþo osiem godzin wczeĻniej, to juŇ byþaby przesada.
Olczoj poczĢtkowo wydawaþ siħ miþym i sympatycznym goĻciem. Potem niestety
zobaczyþ dossier Tysona. ZaczĢþ mu mwię átyÑ i postanowiþ pokazaę kto tu rzĢdzi. Tyson
postanowiþ, Ňe nie da sobie tego pokazaę.
Biuro byþoby najbardziej typowym policyjnym biurem, jakie Tyson widziaþ, a widziaþ
ich niemaþo, gdyby nie wielki Bosch na fototapecie, zajmujĢcej caþĢ Ļcianħ za plecami
Olczoja. Nazywaþo siħ to chyba, Tyson musiaþ siħ przez chwilħ zastanowię, áOgrd rozkoszy
ziemskichÑ. NoŇe. Uszy. Nagie kobiety. Facet ukrzyŇowany na harfie. áA tam gdzie twj brat,
jak Chrystus na harfie rozpiħty. Dobrze mu tak. Niech wie, Ňe nieþatwo byę Ļwiħtym...Ñ
ZabþĢkane sþowa wierszy czy piosenki przeturlaþy siħ po gþowie tam i z powrotem i wrciþy
na swoje miejsce w ukþadance pamiħci.
Dobre sþowa...
Blondyna z radia wyþĢczyþa siħ, za to jakiĻ wyraŅnie znudzony goĻę zaczĢþ czytaę
wiadomoĻci. Tyson þapaþ tylko pierwsze sþowa kaŇdej informacji, bo te znudzony spiker
wymawiaþ najgþoĻniej. Byþo o czwartej ekspedycji marsjaıskiej, wojnie karteli w Japonii,
kalipsochodzie, konflikcie na granicy litewsko-estoıskiej, ĻnieŇycy gdzieĻ tam, poŇarze gdzie
indziej, czterech katastrofach samolotowych i chiıskich terrorystach. No a na koniec ten
znudzony facet podnisþ gþos i powiedziaþ:
áDziĻ rano, w sĢdzie stanowym w Morfolk, odczytano akt oskarŇenia w procesie
doktora Beaffona. Beaffonowi i jego wspþpracownikom zarzuca siħ zþamanie etyki
lekarskiej, wykorzystanie zajmowanego stanowiska do celw osobistych oraz utrzymywanie
ludzi przy Ňyciu wbrew ich woli...Ñ
Gliniarz obrciþ siħ gwaþtownie i wyþĢczyþ radio. Przez chwilħ patrzyþ na Boscha,
jakby siħ nad czymĻ zastanawiajĢc, wreszcie spojrzaþ na Tysona.
- CoĻ nie chodzi ta twoja maszynka Î Tyson uĻmiechnĢþ siħ. Î MoŇe teŇ nie lubi
policjantw.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl