King Stephen - Miasteczko Salem, KSIĄZKI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STEPHEN KINGMIASTECZKO SALEMPRZEŁOŻYŁ : ARKADIUSZ NAKONIECZNIKSCAN-DAL Naomi Rachel King„...z obietnicami, których trzeba dotrzymać”.Od autoraNikt nie pisze długiej powieści zupełnie sam, dlatego też chciałbym skorzystać z okazji, aby podziękować niektórym spośród osób, które pomogły mi podczas pracy nad Miasteczkiem Salem. O przyjęcie wyrazów wdzięczności proszę: G. Everetta McCutcheona z Hampden Academy za praktyczne rady i zachętę; doktora Johna Pearsona z Old Town w stanie Maine, lekarza sądowego okręgu Penobscot i zarazem specjalistę najwyższej klasy; księdza Renalda Hallee'ego z katolickiego kościoła św. Jana w Bangor w stanie Maine; i oczywiście moją żonę, której krytyczne spojrzenie jest równie ostre i przenikliwe jak zawsze.Chociaż miasta otaczające Jerusalem są w pełni prawdziwe, to jednak samo miasteczko istnieje wyłącznie w wyobraźni autora, w związku z czym wszelkie podobieństwo między zamieszkującymi je osobami a ludźmi żyjącymi w rzeczywistym świecie jest przypadkowe i nie zamierzone.S. K.PROLOG Czego tu szukasz, mój stary przyjacielu?Po latach spędzonych poza domem przybywasz,Niosąc ze sobą wspomnienia,Któreś przechowywał pod obcym niebemZ dala od swej ziemi.George Seferis1Niemal wszyscy sądzili, że mężczyzna i chłopiec - to ojciec i syn.Jechali starym citroenem krętą trasą prowadzącą na południowy zachód, trzymając się głównie bocznych dróg i często zmieniając tempo jazdy. Zanim dotarli do celu, zatrzymali się w trzech miejscach: najpierw w Rhode Island, gdzie wysoki, ciemnowłosy mężczyzna pracował w tkalni, potem w Youngstown w stanie Ohio, gdzie przez trzy miesiące był zatrudniony przy montażu ciągników, a wreszcie w niewielkim kalifornijskim miasteczku położonym w pobliżu granicy z Meksykiem, gdzie pracował na stacji benzynowej i naprawiał małe zagraniczne samochody, ku swemu zdziwieniu i zadowoleniu dając sobie z tym całkiem nieźle radę.Wszędzie, gdzie się zatrzymywali, kupował ukazujący się w Portland Press-Herald i szukał w nim informacji dotyczących małego, położonego w południowej części stanu Maine miasteczka Jerusalem. Od czasu do czasu udawało mu się na nie natrafić.Zanim dotarli do Central Falls, napisał w motelowych pokojach szkic powieści i wysłał go do swego agenta. Milion lat temu, w czasach, kiedy ciemność nie ogarnęła jeszcze jego życia, był cieszącym się umiarkowanym uznaniem pisarzem. Agent zaniósł szkic do wydawcy, który wyraził uprzejme zainteresowanie, lecz nie objawił najmniejszej chęci wypłaceniajakiejkolwiek zaliczki.- Dziękuję i proszę wciąż jeszcze są zupełnie za darmo – powiedział mężczyzna do chłopca, drąc list od agenta.W jego słowach nie było jednak zbyt wiele goryczy, a wkrótce potem i tak zabrał się do pisania powieści.Chłopiec mówił bardzo niewiele. Jego twarz była zawsze skupiona, a ciemne oczy zdawały się bezustannie wpatrywać w jakiś ponury, widoczny tylko dla niego horyzont. W restauracjach i na stacjach benzynowych, przy których zatrzymywali się po drodze, był po prostu uprzejmy i nic więcej. Najwyraźniej starał się nie tracić z pola widzenia wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny, a kiedy ten musiał opuścić go na chwilę, żeby skorzystać z łazienki, chłopca natychmiast zaczynał ogarniać niepokój. Nie chciał rozmawiać o Jerusalem, choć jego towarzysz usiłował od czasu do czasu sprowadzić rozmowę na ten temat i nie zaglądał do dziennika z Portland, który mężczyzna często celowo kładł w zasięgu jego ręki.Kiedy powieść została ukończona, mieszkali w chacie stojącej niemal na samej plaży, z dala od autostrady. Bardzo często kąpali się w Pacyfiku, cieplejszym i przyjaźniejszym od Oceanu Atlantyckiego. Nie przynosił żadnych wspomnień. Chłopiec stawał się coraz bardziej brązowy.Chociaż stać ich było na dach nad głową i trzy solidne posiłki dziennie, życie, jakie prowadzili, zaczęło budzić w mężczyźnie niepokój i wątpliwości. Co prawda, cały czas uczył chłopca, który wydawał się nie mieć pod względem edukacji żadnych opóźnień (był bystry i bardzo lubił książki, tak jak on sam), ale widział, że próby zatarcia wspomnień o Jerusalem nie wychodziły chłopcu na dobre. Nieraz krzyczał przez sen i zrzucał koce na podłogę.Pewnego dnia przyszedł list z Nowego Jorku. Agent informował, że wydawnictwo Random House jest gotowe zapłacić dwanaście tysięcy dolarów zaliczki i że gwarantuje klubową sprzedaż książki. Czy autor zgodzi się przyjąć te warunki?Zgodził się.Zrezygnował z pracy na stacji benzynowej i wraz z chłopcem przejechał na drugą stronę granicy.2Los Zapatos, co znaczy „buty” (nazwa ta zawsze wprawiała mężczyznę w znakomity humor), było małą wioską położoną w pobliżu oceanu. Właściwie nie spotykało się tu turystów. Nie było ani dobrej drogi, ani pięknego widoku na Pacyfik, ani żadnych zabytków - trzeba było jechać pięć mil dalej na zachód, żeby mieć to wszystko. W dodatku w miejscowej knajpie aż roiło się od karaluchów, jedyna zaś miejscowa dziwka miała pięćdziesiąt lat i była już babcią.Opuściwszy Stany znaleźli się w oazie niemal nieziemskiego spokoju. Nad głowami nie latały samoloty, nigdzie nie płaciło się za wejście ani za przejazd, a w promieniu stu mil nikt nie posiadał ani nie marzył o posiadaniu elektrycznej kosiarki do trawy. Mieli radio, ale nawet ono jedynie szumiało bez sensu, bo wszystkie wiadomości były nadawane po hiszpańsku; po pewnym czasie chłopiec zaczął cokolwiek rozumieć, lecz dla mężczyzny audycje miały już na zawsze pozostać niezrozumiałym bełkotem. W programach muzycznych prezentowano niemal wyłącznie opery. Wieczorem czasami udawało im się złapać stację z Monterey, nadającą muzykę pop, ale głos co chwilę zanikał. Jedynym działającym silnikiem w zasięgu słuchu był oryginalny, archaiczny rototiller, stanowiący własność jednego z rolników. Jeśli wiatr wiał akurat z tego kierunku, to do ich uszu docierał jego nieregularny, perkoczący odgłos, przywodzący na myśl jakiegoś niespokojnego ducha. Oni sami czerpali wodę ręcznie.Raz lub dwa razy w miesiącu, nie zawsze razem, chodzili na mszę do małego kościółka. Żaden z nich nie rozumiał liturgii, ale mimo to tam chodzili. Mężczyzna czasem przyłapywał się na tym, że drzemie w potwornej duchocie, ukołysany monotonnym, znajomym rytmem i ożywiającymi go głosami. Pewnej niedzieli chłopiec przyszedł na skrzypiącą, tylną werandę, gdzie mężczyzna pracował nad nową książką i powiedział mu z wahaniem, że rozmawiał z księdzem na temat swojego ewentualnego chrztu. Mężczyzna skinął głową i zapytał, czy zna na tyle hiszpański, żeby przyjąć konieczne nauki, ale chłopiec odparł, że to nie powinno stanowić większego problemu.Raz w tygodniu mężczyzna wyruszał w czterdziestomilową podróż po gazetę z Portland, zawsze pochodzącą co najmniej sprzed kilku dni, a czasem noszącą wyraźne ślady psiego moczu. W dwa tygodnie po tej rozmowie z chłopcem natrafił w niej na obszerny artykuł o miasteczku Salem i innym, położonym w stanie Vermont, noszącym nazwę Momson. W artykule było również wymienione jego nazwisko.Zostawił gazetę na wierzchu, jednak bez specjalnej nadziei, że chłopiec weźmie ją do ręki. Artykuł zaniepokoił go z kilku powodów; wyglądało na to, że w Salem sprawy nie wróciły jeszcze do normy.Nazajutrz chłopiec przyszedł do niego, trzymając w ręku gazetę otwartą na artykule zatytułowanym „Czyżby nawiedzone miasto?”- Boję się - powiedział.- Ja też - odparł wysoki mężczyzna.3CZYŻBY NAWIEDZONE MIASTO?John LewisJerusalem - niewielkie miasteczko położone na wschód od Cumberland, mniej więcej dwadzieścia mil na północ od Portland. Nie pierwsze w historii Ameryki, które wyludniło się i umarło, ani najprawdopodobniej nie ostatnie, ale za to z pewnością jedno z najbardziej tajemniczych. Na Południowym Zachodzie takie miasta nie należą wcale do rzadkości; powstawały niemal z dnia na dzień wokół nowo odkrytych pokładów złota i srebra, a potem, gdy wyczerpały się żyły kruszcu, niemal równie raptownie znikały, pozostawiając opuszczone sklepy, hotele i bary.Jedynym wydarzeniem w Nowej Anglii, które można porównać do tajemniczego wyludnienia Jerusalem czy też Salem, jak często nazywają je okoliczni mieszkańcy, jest to, co spotkało leżące w stanie Vermont miasteczko Momson. Latem roku 1923 zniknęli bez śladu wszyscy jego mieszkańcy - trzysta dwanaście osób. Domy i kilka niewielkich budynków mieszczących urzędy nadal stoją, lecz od pięćdziesięciu dwóch lat są zupełnie puste. Z kilku z nich usunięto całe wyposażenie, ale większość jest nadal całkowicie umeblowana, jakby w środku zwyczajnego dnia powiał nagle jakiś potworny wiatr, unosząc ze sobą wszystkich ludzi. W jednym z domów pozostał nakryty już do wieczornego posiłku stół, w innym zasłano łóżka, jakby szykując się do spoczynku, w sklepie zaś znaleziono leżącą na ladzie sztukę zmurszałej, bawełnianej tkaniny; w okienku kasy widniała wybita należność: $ 1,22 - a w samej kasie leżało nietknięte niemal pięćdziesiąt dolarów.Okoliczni mieszkańcy lubią zabawiać turystów historyjką o tym, jakoby miasteczko było nawiedzone - rzekomo właśnie z tego powodu przez tyle lat nikt się w nim nie osiedlił. Znacznie bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem jest jednak to, że Momson leży w odludnej części stanu, z daleka od głównych dróg. Nie ma w nim nic, co nie mogłoby się znaleźć również w jakiejkolwiek innej podobnej miejscowości - oczywiście z wyjątkiem przypominającej tajemnicę „Mary Celeste” zagadki jego nagłego opustoszenia.Mniej więcej to samo można powiedzieć o Jerusalem.Według spisu z roku 1970 miasteczko Salem liczyło 1319 mieszkańców, co w porównaniu ze spisem sprzed dziesięciu lat oznaczało przyrost dokładnie o sześćdziesiąt siedem osób. Życie toczyło się leniwie i wygodnie, i nie działo się właściwie nic godnego uwagi. Jedynym bardziej znaczącym wyda... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl