Kaiser Janice - Słodka tajemnica, Nowe ebooki 2012(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PROLOG
- Pół roku temu twój brat oddał życie za ojczyznę. Nie ma go
już z na tym świecie. Nikt mi nie został oprócz ciebie,
Carlo.
A teraz to. Jak mogłeś?! Nie dość się już wycierpiałam?
- Mamo, to był wypadek. Przysięgam ci.
Carlo Mauro popatrzył na matkę, która nerwowo kręciła się
pomiędzy poświstującym kotłem parowym a ścianą kotłowni sta-
rej czynszowej kamienicy. Trzy tygodnie przed ogłoszeniem ro-
zejmu, który zakończył walki w Korei, zabito starszego z jej
synów. Teraz Carlo przysporzył matce dodatkowych zmartwień.
-
To nie była moja wina. Joey pierwszy wyciągnął nóż. Co
miałem zrobić? Pozwolić, żeby mnie zarżnął?
-
Nie powinieneś się włóczyć z takimi typami jak Joey - od-
pararła matka. - Ostrzegałam cię! Pokłóciliście się o głupie
kości, zabiłeś chłopaka i zrujnowałeś sobie życie!
- Nie zrujnowałem, mamo. Ucieknę. Wyjadę z Nowego
Jorku.
-
A pewnie. Tylko jak daleko? Policja cię capnie, zanim
zdążysz dojechać do New Jersey. Nie dam ci pieniędzy, bo skąd?
A ty masz dziewiętnaście lat. Jak sobie wyobrażasz dalsze
życie? Będzie cię szukała policja w całych Stanach.
-
To było w obronie własnej.
-
Kto ci uwierzy? Nikt, wspomnisz moje słowa!
Carlo ukrył twarz w dłoniach. Od dwóch dni ukrywał się w kot-
się zawstydził. Matka nie powiedziała ani słowa, wiedział jednak,
że pomyślała o Tonym.
Gdy weszli do restauracji Vincenta Antonellego, poczuł, że
serce mu zamiera. Słyszał o ludziach, którzy prosili Antonellego
o pomoc. Nikt nie był już potem tym samym człowiekiem. Cho-
dziły pogłoski o strasznym losie tych, którzy złożyli swemu
capo
di capi
obietnice bez pokrycia. Odwiedziny u Vinny'ego uważa-
no więc za ostatnią deskę ratunku.
Drzwi otworzył im groźnie wyglądający człowiek, który
przez całe życie chyba ani razu się nie uśmiechnął.
- Poczekajcie - burknął i znikł za kotarą.
Carlo był zdenerwowany. Ludzie przy stolikach obracali
w palcach kieliszki z winem i bacznie im się przyglądali. Wkrót-
ce mężczyzna z ponurą twarzą wrócił i dał ręką znak, żeby poszli
za nim. Carlo znalazł się z matką w zadymionej salce. Przy okrą-
głym stole siedział Vinny Antonelli. Kieliszek czerwonego wina,
który trzymał w dłoni, lśnił jak rubin w świetle lampy.
Vinny miał około trzydziestu lat. Był ubrany w czarny garni-
tur z białym krawatem, ciemne włosy równo rozdzielał przedzia-
łek. Twarz przecinała kilkucentymetrowa ukośna blizna, kończą-
ca się na podbródku. Carlo widział go kilka razy na ulicy, najczę-
ściej obok imponującego buicka, nigdy jednak nie miał okazji
spojrzeć mu w oczy. Było to zatrważające doświadczenie.
Antonelli patrzył na nich przez chwilę beznamiętnie, potem
skinął dłonią, w której trzymał grube, dymiące cygaro.
- Dawno się nie widzieliśmy. Rosa. Podobno czegoś ode
mnie chcesz.
Carlo przyglądał się z boku. jak jego matka podchodzi do
stołu i klęka u stóp Vincenta Antonellego, zupełnie jakby miała
przed sobą księdza w konfesjonale.
Przez dłuższą chwilę Antonelli wydmuchiwał chmury dy-
mu ku sufitowi, pozwalając jej płakać. Potem spojrzał na Carla,
łowni kamienicy, w której mieszkała jego babka. Bał się wrócić do
domu, bał się pokazać na ulicy. W końcu babce udało się zawiado-
mić jego matkę. Gdy tylko zobaczyła syna, mocno go objęła, ucało-
wała i wybuchnęła płaczem. I zaraz potem czyniła mu gorzkie wy-
rzuty, że zhańbił rodzinę i pamięć nieżyjącego ojca.
Pani Mauro przystanęła. Wsparła ręce na biodrach i przeszyła
Carla wzrokiem.
- Jeśli wydam cię policji, to następne dwadzieścia lat przesie
dzisz w więzieniu. Nie mogę do tego dopuścić, mimo że jesteś
winny.
Carlo poczuł ściskanie w żołądku. Spojrzał matce w oczy.
-
Więc co zrobisz?
-
Pójdziemy do pana Antonellego. Poproszę go o pomoc.
-
Po co? Pan Antonelli palcem nie kiwnie - płaczliwie po-
wiedział Carlo. - Mafia nie dba o takich ludzi jak my.
-
Tobie pewnie by nie pomógł, ale ze mną inna sprawa.
- Zacisnęła usta. - Kiedy miałam siedemnaście lat, spotykałam
się z jego starszym bratem. To było, zanim poznałam twojego
ojca. Mieszkaliśmy w sąsiedztwie Antonellich. Fredo chciał się
ze mną ożenić, ale powiedziałam mu „nie", bo go nie kochałam.
Tak się tym przejął, że kiedy wyszłam za mąż za twojego ojca,
skończył z sobą. Vincent był w tym czasie małym chłopcem, ale
któregoś dnia, gdy mijaliśmy się na ulicy, powiedział: „Jeszcze
tego pożałujesz". Tylko tyle. Muszę teraz do niego iść i przyznać
mu rację. Powinnam była przyjąć jego brata.
-
Co to da?
-
Duma jest dla mężczyzny bardzo ważna. Nawet Vinny
Antonelli ma swój honor, dziwny, ale jednak honor.
Idąc z matką zaśnieżonymi ulicami Brooklynu, Carlo miał
kapelusz nasunięty na oczy i postawiony kołnierz palta. Nie na-
tknęli się na policjantów, ale na widok młodego żołnierza Carlo
- Carlo zrobi wszystko, czego od niego zażądasz - powie
działa matka.
-
Czy to prawda? - spytał Antonelli.
Carlo skinął głową.
-
Tak, prawda.
który niepewnie przełknął ślinę, bo czuł, że i jemu zbiera się na
łzy.
- Carlo - odezwał się w końcu. - Czemu stoisz z boku, kiedy
biedna matka błaga o twoje życie. Bądź dobrym synem. Twoje
miejsce jest przy niej.
Carlo niezgrabnie ukląkł obok matki, ale ledwie śmiał spoj-
rzeć Antonellemu w oczy.
Capo
znów zaciągnął się dymem i wy-
dmuchnął ciemną chmurę. Zerknął na kieliszek, ale go nie do-
tknął.
- Mój brat bardzo kochał twoją matkę, Carlo - powiedział.
- Mógłbyś być jego synem.
Carlo spuścił wzrok. Bał się, że ze zdenerwowania straci
panowanie nad pęcherzem i skompromituje się do cna.
- Mój brat był bardzo wyrozumiały - ciągnął Antonelli. -
Pewnie życzyłby sobie, żebym i ja wybaczył. A to znaczy, chło
pcze, że masz szczęście. - Vinny wypuścił następną chmurę dy
mu. - Chcesz, żebym ci pomógł, Carlo?
Otępiały Carlo skinął głową.
-
W porządku. Ale pamiętaj: każda przysługa ma swoją cenę,
tak samo jak za każdą obelgę jest kara. Jeśli ci pomogę,
będziesz moim dłużnikiem. Ponieważ wyświadczam ci wielką
przysługę, więc i ty będziesz mi winien wielką przysługę.
Rozumiesz?
-
Tak, panie Antonelli.
-
Mówisz „tak", ale nie jestem pewien, czy naprawdę dobrze
mnie zrozumiałeś. Dlatego uważnie słuchaj, co ci powiem. Daję
ci twoje życie, nowe życie, gdzie indziej, może na przykład
w Kalifornii. Twoje kłopoty się skończą, ale od dziś będziesz mi
wiele winien, Carlo.
-
Co mam zrobić, panie Antonelli?
Capo
zaciągnął się dymem z cygara. Potem pokręcił głową,
uśmiechając się pod nosem.
- Nie wiem.
-
A więc zgoda, zapisuję to sobie w pamięci, Carlo. Może
upłynąć wiele lat, nim się do ciebie zwrócę. Zrobię to dopiero
wtedy, gdy będę potrzebował przysługi tak dla mnie ważnej, jak
twoje życie jest ważne dla ciebie. Powiedz, czy przysięgasz na
głowę swojej matki, że zawsze i wszędzie będziesz gotów bez
wahania spełnić moją prośbę?
-
Tak, panie Antonelli. Przysięgam na życie mojej matki.
-
Grzeczny z ciebie chłopak, Carlo. Pocałuj ją teraz, bo nie
ujrzysz jej przez wiele lat. Może nawet już nigdy.
Carlo z wysiłkiem przełknął ślinę. Odwrócił się do matki,
pocałował ją w mokry od łez policzek i zerknął na Antonellego.
Oczy
capo,
przysłonięte grubymi powiekami, były mroczne i nie
wyrażały niczego.
- Ciesz się, że masz taką kochającą matkę - powiedział zimno.
filcowego kapelusza zabawnie podwijało się do góry. Spod zaka-
sanych do kolan spodni widać było patykowate nogi. Felicia
zarzuciła na ramiona gruby, zielony sweter. Wprawdzie był li-
piec, ale w San Francisco zdarzają się chłodne lipce, zwłaszcza
gdy od oceanu wieje silny wiatr.
- Któregoś dnia pytam - ciągnęła matka - Carlo, czemu na
gle po tylu latach zacząłeś łowić ryby. I wiesz, co on na to? Że jak
był chłopcem i mieszkał w Brooklynie, to chodził z chłopakami
pić piwo na Rockaway Beach. A nad wodą stali różni starzy
faceci i łowili ryby. Śmiał się z nich, mówi, ale teraz sam się
zestarzał, więc chce się przekonać, jak to jest.
Felicia uśmiechnęła się. Poczciwy staruszek. Po zawale ser-
ca, który przeszedł pół roku temu, bardzo się zmienił. Prawie
z dnia na dzień stał się sentymentalnym, melancholijnym i wra-
żliwym człowiekiem. Zaczął nawet wspominać o Nowym Jor-
ku, chociaż zawsze zachowywał się tak, jakby jego życie zaczęło
się od przyjazdu do San Francisco i pracy młodszego kelnera
w restauracji w North Beach. Od tamtej pory minęło czterdzieści
lat.
- Ale mnie jego wędkowanie cieszy - mówiła dalej Louisa
Mauro. - Uspokaja go. A ja mogę siedzieć na piachu, okutana jak
Eskimos, mnie to nie przeszkadza.
-
Dla taty nigdy nie istniało nic oprócz pracy.
-
Nie zapominaj o sobie. Felicio. Jesteś wielką radością
jego życia. - Nastąpiła krótka pauza. - I zgryzotą.
Felicia wiedziała, do czego matka pije. W maju skończyła
trzydzieści pięć lat, wciąż jednak była panną. Co zaś najbardziej
trapiło jej rodziców, w ogóle nie miała ochoty wyjść za mąż. No
może niezupełnie, uwielbiała bowiem dzieci. Niestety, w ostat-
nich latach nie zainteresował jej żaden mężczyzna.
- Wiem, że cię denerwuję - nie ustępowała matka - ale czy
znasz Włocha, który chciałby umrzeć, nie mając wnuków?
ROZDZIAŁ
1
Na falach, jakieś pół mili od brzegu, kołysał się kuter. Przyglą-
dała mu się tak samo jak chwilę wcześniej frachtowcowi wol-
no zmierzającemu na północ, do Portlandu, Seattle, a może na
Alaskę.
Felicia Mauro przeniosła wzrok na fale pieniście rozbijające
się kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym odpoczywały
z matką na leżakach w leniwe poniedziałkowe popołudnie. Jej
ojciec stał na brzegu i łowił ryby. Właśnie Wykonał potężny
zamach wędką i posłał haczyk z przynętą daleko poza grzbiety
fal.
- Czy Jonasz już złapał swojego wieloryba? - spytała matka,
wyrwana nagle z drzemki.
- Nie, ale bardzo się stara.
Louisa ciaśniej otuliła nogi kocem.
- Tyle lat jestem jego żoną i nigdy nie lubił wędkować - po
wiedziała. - A teraz jak nie tyra w restauracji, to bez ustanku
ryby, ryby i ryby. Przecież i tak nikt z nas nie je tego, co mu się
uda złapać. Zawsze mu mówię: „Daj spokój biednej rybie. Niech
sobie jeszcze popływa". A on i tak nie wytrzyma bez moczenia
tego kija.
Felicia wbiła wzrok w plecy ojca. Rondo naciśniętego na uszy
-
Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu starej śpiewki. - Fe-
licia westchnęła, układając się na leżaku. Zapatrzyła się w rozma-
zany na horyzoncie kontur wysp Farallon.
-
A nie mam racji? - spytała Louisa. - Nic nie poradzę, że
twój ojciec bardzo to przeżywa. Odkąd zachorował na serce, bez
przerwy mnie pyta: „Czy Felicia znajdzie sobie mężczyznę? Czy
doczekam się wnuków?"
Felicia jęknęła.
-
Tata doskonale wie, jak było, więc po co pyta?
-
Bo każdy kogoś potrzebuje, Felicio.
-
Ciotka Cecilia nigdy nie miała mężczyzny, a jest szczęśliwa.
-
Moja siostra jest zakonnicą.
-
No i co z tego? Czy kobiety naprawdę nie może intereso-
wać nic oprócz kościoła albo mężczyzn?
-
Owszem, dzieci.
-
Dosyć tego, mamo. Nie chcę być zastępczą matką ani
namiastką żony. Nie potrzebuję wikłania się we wzajemne za-
leżności.
-
Jakie zależności masz na myśli? Ten człowiek jest leka-
rzem. Ma ładny dom w willowej dzielnicy. Jest tęgawy, przyzna-
ję, ale nie gruby. Poza tym ma ładne oczy, podobne do oczu
mojego ojca.
-
Mamo!
- Co ci szkodzi zgodzić się, żeby przyszedł na kolację?
Felicia odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy i popatrzyła
prosto w oczy matki, wytrzymując jej spojrzenie.
-
Jeśli się zgodzę i nic z tego nie wyjdzie, ojciec będzie się
gryzł jeszcze bardziej - powiedziała. - Po co niepotrzebnie łu-
dzić go nadzieją?
-
Bo nic innego oprócz nadziei mu nie zostało. - Po policz-
kach Louisy pociekły łzy, trochę od wiatru, a trochę z irytacji.
Otarła je rękawem swetra i ciężko westchnęła. - Popatrz. - Sięg-
nęła do torebki. - Mam jego zdjęcia. Nazywa się Carl, tak samo
jak twój ojciec.
Ojciec założył właśnie na haczyk nową przynętę i cisnął ją
w morze. Tymczasem matka wydobyła fotografię.
Felicia zerknęła na nią obojętnie. Carl. grubasek w koszuli
z krótkimi rękawami i w krawacie, stał między dwoma pajęcza-
kowatymi chłopcami. Wszyscy trzej uśmiechali się od ucha do
ucha w ten sam sposób. Carl miał na nosie grube rogowe okulary,
trudno więc było powiedzieć, jak naprawdę wygląda. Felicię
ogarnęło przygnębienie. Matka natychmiast to zauważyła.
- Teraz schudł, jeśli wierzyć ojcu - powiedziała. - Trzy kilo,
a może nawet pięć.
-
Czy on też widział moje zdjęcie?
Matka spuściła oczy.
-
Tak. Naturalnie uważa, że jesteś piękna, no bo jesteś. Od
-
Och, mamo. Dlaczego ty i tata nie pozwolicie mi żyć po
swojemu?
-
Bo cię kochamy.
Felicia zamilkła. Jak mogła powiedzieć matce, że próbowała
znaleźć kogoś, kto byłby dla niej ważny, ale głębokie rozcza-
rowanie, jakie przynosiły próżne poszukiwania, było gorsze
niż samotność. Wprawdzie nie tylko ona zawiodła się na
mężczyźnie, nie znaczyło to jednak, że ma wbrew sobie spełniać
oczekiwania innych.
-
Mniejsza o to, widzę, że nie uśmiecha ci się następne kaza-
nie. - Louisa Mauro zmieniła front. - Pozwól tylko, że zadam ci
jeszcze jedno pytanie. Gdyby twój ojciec miał przyjaciela, a
przyjaciel miał syna...
-
Mamo!
-
Nie, Felicio. Wysłuchaj mnie, proszę. To jest dojrzały męż-
czyzna. Czterdzieści osiem lat, lekarz. Dwa lata temu owdowiał.
Ma dwóch synów, którzy potrzebują matki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl