Kosik Rafał - Partyline, ebooki po polsku, Kosik Rafał

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kosik Rafał
Partyline
Z „Science Fiction”
Kruuz stał na najniższym stopniu brudnych betonowych schodów. U jego stóp leżał zdechły ptak.
Spod resztek piór wystawały szare kości i wyschnięte, nadjedzone wnętrzności. W świetle mglistego,
bezbarwnego popołudnia sponiewierany ptak wyglądał jak kolejny śmieć porzucony wśród oślizgłych
kamieni na brzegu rzeki.
Leżące dwa metry dalej zwłoki kobiety były w niewiele lepszym stanie. Fotograf kończył robić
zdjęcia. Błyski jego flesza nakładały się na nieregularne odbicia niebieskich świateł pojazdów
policyjnych stojących wyżej, na ulicy.
- To ona, to musi być ta dziewczyna - powiedział mundurowy, schodząc po schodach. - Sarah
Freeman, 24 lata. Zaginięcie zgłoszono tydzień temu. Na pierwszy rzut oka - policjant skrzywił się -
wszystko pasuje. Zabierać ciało?
Kruuz milczał. Patrzył dłuższą chwilę na ciało, potem przeniósł wzrok na przeciwległy brzeg rzeki:
jadący samochodami ludzie, wędkarze, kilku smętnych spacerowiczów. Szare domy pod niskim
pułapem szarych chmur.
Mundurowy prawie już stracił nadzieję na odpowiedź i nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
- Tak - powiedział Kruuz, nie przestając patrzeć przed siebie. Miał 40 lat i dorobił się już siwych
włosów. Zaczesywał je do tyłu. Ręce trzymał w kieszeniach nieco wymiętego prochowca
nieokreślonego koloru. Jego szczupła twarz pozostawała bez wyrazu.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero dźwięk zasuwanego zamka przy worku na zwłoki. Rzucił przelotne
spojrzenie na zdechłego ptaka i nie wyjmując rąk z kieszeni, zaczął wspinać się po schodach.
* * *
- Przyczyną śmierci nie było, niestety, utonięcie. Niestety dla niej.
Stevenson zdjął foliowy fartuch ze swojego cielska i wraz z jednorazowymi rękawiczkami wyrzucił
do wielkiego kosza na odpadki. Odgłos opadającej klapy odbił się echem od metalowych szuflad i
wyłożonych białymi kafelkami ścian prosektorium. Patolog spojrzał na Kruuza.
- Nie miałem wiele pracy. Jej wnętrzności zostały usunięte przed wrzuceniem ciała do wody. -
Zrobił krótką pauzę i dodał ciszej: - Możliwe, że wtedy jeszcze żyła.
Jak pozostałe.
* * *
Kruuz siedział w drewnianym fotelu w swoim gabinecie. To był zwykły, mały pokoik z dużym,
solidnym biurkiem, na którym stał czarny telefon. Bardzo stary, jeszcze z kręconą tarczą. Obok
lampka z mosiężnym reflektorem, kilka teczek, dwa długopisy, popielniczka dla gości i stojące w
metalowej ramce, pożółkłe zdjęcie młodej kobiety. Czarno-białe.
Jedno okno i jedna szafa. I kurz.
* * *
- Jakie kroki zostały przedsięwzięte, by nie dopuścić do następnych ofiar?
- Co robi policja, by ująć szaleńca?
- Co pan ma do powiedzenia rodzinie dziewiątej ofiary?
Błyskały flesze, ze wszystkich stron padały kolejne pytania. Wilgotny wieczorny wiatr poruszał
rzadkimi włosami na głowie generała Hearna, szefa Scotland Yardu. Mężczyzna przez chwilę miał
zamiar coś powiedzieć, ale zacisnął zęby, spojrzał wymownie na rzecznika prasowego i ruszył w
kierunku drzwi. Rzecznik zastąpił drogę dziennikarzom, sprawnie skupiając na sobie ich uwagę i
zaczął udzielać wymijających odpowiedzi.
* * *
Twarze zebranych oświetlone od dołu wyglądały nieco makabrycznie, ale nikomu to nie
przeszkadzało. Środek pomieszczenia zajmował stół z podświetlanym ekranem ciekłokrystalicznym, o
wymiarach dwa na dwa metry, otoczonym przyciskami i mniejszymi ekranami kontrolnymi.
Mężczyźni wpatrywali się w wyświetlaną mapę Londynu. Pulsowało na niej dziewięć czerwonych
ponumerowanych punktów i dziewięć znaków zapytania, także ponumerowanych.
- Dotychczas nie znaleźliśmy w tym żadnego sensu - powiedział Kruuz. - Ofiary nie mają ze sobą
nic wspólnego poza tym, że są atrakcyjnymi kobietami...
- Tyle problemów przez zwykłego zboka? - zapytał ze złością Hearn.
- Nie dobiera kobiet podług klasycznych typów - wtrącił się Gordon, psycholog. - Dla niego nie ma
znaczenia, czy ofiarą jest młoda i delikatna brunetka, czy czterdziestoletnia... Szwedka. Okoliczności
zaginięcia też nic o nim nie mówią. Raz atakuje ostrożnie w ciemnym zaułku, kiedy indziej porywa
ofiarę z gabinetu na dwudziestym piętrze biurowca. Wspólne jest jedynie okrucieństwo z jakim je
zabija.
- Wypatroszenie...
- Właśnie, ale i to jest dziwne. Tnie szybko i spokojnie - najwyraźniej cierpienie ofiary nie jest jego
celem. Robi to bez emocji, jakby ciął fotel. Cięcia są równe, ale niewprawne. Nie jest więc zapewne
chirurgiem... Gdybym oglądał tak pocięty fotel, to powiedziałbym, że ktoś czegoś w nim szukał. Tyle,
że to nie są fotele... Szczegółowa charakterystyka osobowości...
- Stek bzdur! Narzędzie?
- Nóż do krojenia mięsa - odezwał się natychmiast Stevenson, patolog. - Do kupienia w każdym
supermarkecie. Kilka szczerb, ale to nam i tak pomoże dopiero, jak już go znajdziemy. Wiem na
pewno, że facet jest silny.
Patolog odstawił na brzeg stołu kubek z resztką kawy.
- Wiesz ile kosztuje taki stół? - zapytał Hearn przez zaciśnięte zęby.
Stevenson natychmiast podniósł kubek. Wszyscy wiedzieli, że stół jest wodoodporny, bo nieraz
lądowała na nim kawa.
- Co jeszcze?
- Nie wiadomo gdzie wrzucił do wody ciało znalezione w rzece - powiedział Kruuz. - Na miejscach,
gdzie znaleziono pozostałe zwłoki, nie znaleźliśmy żadnych śladów. Mamy jeszcze jedną zaginioną,
której ciała nie odnaleźliśmy.
- Od razu zakładasz, że znajdziemy ciało? Może i lepiej zakładać najgorsze... Co jeszcze?
- Żadna kamera nie obejmowała miejsc porwania, ani porzucenia ciał. Nie mógł to być nikt ze
skazanych już za podobne czyny w Europie, Kanadzie ani USA. Nie mamy nic.
- Czekamy na następną ofiarę?
- Jeśli teraz przestanie - nie znajdziemy go.
- A ofiarą może być każda kobieta w wieku od szesnastu do czterdziestu pięciu lat?
- O ile jest ładna.
- Co za ulga! Lekko licząc pół miliona potencjalnych ofiar. I co ja mam powiedzieć burmistrzowi?
Że kluby fitness będą puste? - Hearn obrócił się na pięcie, obrzucając Kruuza wściekłym spojrzeniem i
wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Raczej, że może się nie martwić o żonę - powiedział cicho Stevenson za oddalającymi się krokami.
Nikt się nie śmiał.
* * *
Mary Lou szła opustoszałą po pomocy Queens Way. Wysokie obcasy wybijały równy rytm
powracający echem od budynków po przeciwnej stronie ulicy. Od stacji metra do domu miała do
przejścia jakieś czterysta metrów. Pokonywała tę trasę nocą trzy razy w tygodniu od ponad roku, ale
dziś po raz pierwszy pomyślała z lekkim rozbawienie o tym, że za każdym razem robi spory hałas
takimi butami. Jeszcze tylko dwieście metrów i jej kroki ucichną na miękkiej wykładzinie klatki
schodowej. Gdy minie drzwi swojego mieszkania, zamieni się w pannę Mary Stowe powszechnie
szanowaną, skromną asystentkę dyrektora jednego z domów towarowych. Nudna, biurowa praca, choć
wszyscy od niej oczekiwali, że podobnie jak jej koleżanki bez reszty odda się karierze. Kariera
businesswoman? Jak umierać powoli, to już lepiej od razu wskoczyć pod autobus! Mary Lou nocami
tańczyła przy rurze w klubie „Electric Star" i kochała tę pracę. Do tego zarabiała trzy razy więcej od
koleżanek i za dziesięć lat, w przeciwieństwie do nich, nie będzie miała obwisłego ciała, sflaczałego i
nudnego męża, ani świdrującej pustki w głowie, w miejscu gdzie kiedyś był sens życia.
Uśmiechnęła się, przypominając sobie dzisiejsze występy. Dzięki niej wielu mężczyzn będzie miało
dziś przyjemne sny.
Nagle przeszedł ją zimny dreszcz. Odruchowo obejrzała się za siebie i choć ulica była pusta jej
dobry nastrój prysł. Przyspieszyła kroku, czując na karku lodowe igiełki czyjegoś spojrzenia.
Obejrzała się jeszcze raz i zaczęła biec. Irracjonalny strach wyparł z jej umysłu wszystko poza czysto
zwierzęcymi odruchami obronnymi. Z nieprawdopodobną szybkością pokonała resztę drogi, dopadła
drzwi wejściowych i zaczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu kluczy. Serce waliło jej jakby
przebiegła kilometr. Znalazła klucze, ale zaraz wypadły jej z rąk. Podniosła je i próbowała kilka razy,
nim trafiła na właściwy. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wbiegła na pierwsze piętro, pokonując ostatnie
kilka stopni na czworakach. Oparła się plecami o swoje drzwi i oddychając ciężko, patrzyła w dół
schodów. Prawie krzyknęła, gdy automat wyłączył światło. Wpatrywała się w ginące w półmroku
słabej żarówki schody.
Nikt nie mógł wejść - pomyślała. - Zatrzasnęłam drzwi.
Powoli wsunęła klucz do zamka, ale nie mogła powstrzymać drżenia ręki. Pozostałe klucze
dzwoniły i Mary Lou pomyślała, że przynajmniej jeden z jej sąsiadów obserwuje ją przez wizjer.
Poczuła się bezpieczniej, dopiero gdy zamknęła za sobą wszystkie zamki. Usiadła na podłodze i
zaczęła płakać.
* * *
Kruuz i Stevenson siedzieli w stołówce na pierwszym piętrze i jedli śniadanie. Porcja inspektora
była trzykrotnie mniejsza, więc szybciej skończył. Patolog przez grzeczność zaczął mówić dopiero
teraz, choć sam nadal jadł.
- Z czysto biologicznego punktu widzenia ciało człowieka prawie w całości jest jadalne. - Spojrzał
na Kruuza badawczo, ale ten nie sprawiał wrażenia, jakby chciał zwrócić śniadanie. Ciągnął więc
dalej: - Kanibalizm nie był przecież czymś niezwykłym w historii ludzkości. Tyle że, jakby to
powiedzieć...
- Nasz najlepsze zostawia?
- Właśnie... Człowiek mający do wyboru: zjeść ludzkie ciało lub umrzeć z głodu ostatecznie
wybierze to pierwsze, ale zacznie od ramienia, może łydki. Będzie czuł do siebie odrazę, ale będzie
jadł, a raczej ukryte w nim zwierzę będzie jadło, by przeżyć. Kiedyś wspomniałem o tym mojej żonie
- paw długi jak stół i tydzień u mamusi. Nieważne... Zmierzam do tego, że człowiek, jakby nie był
głodny - nie ruszyłby wnętrzności.
- Dlaczego więc sądzisz, że nasz żywi się ofiarami?
- Kiedyś Marshall złapał faceta wyjadającego ludzkie wątróbki.
- Smakosz?
- Precedens.
- To było na Akademii Medycznej, a on był nocnym stróżem. Właściciele tych wątróbek już nie
żyli.
- Zgadza się - przyznał patolog. - Odpowiadał tylko za kradzież... Jedni kolekcjonują zużyte wkłady
od długopisów, inni skaczą na linie z helikoptera. Im większa presja cywilizacji, tym silniejsza chęć
odreagowania. Facet uwielbiał wykwintne kolacje w cieciówie przy świecach, z winem i surową
wątróbką w roli dania głównego. Smakosz... - Stevenson włożył do ust porcję zimnej już jajecznicy. -
Ale przyznasz, że zjeść wątróbkę, a jelito grube to jednak co innego.
Patolog z rozczarowaniem przyjął brak jakiegokolwiek grymasu na twarzy rozmówcy. Kruuz
pociągnął łyk herbaty i zapytał:
- Więc odreagowuje?
- Wymyślił najbardziej obrzydliwą, odrażającą rzecz jaka mu przeszła do głowy i ją realizuje...
- Mówiłeś o tym pomyśle Gordonowi?
- Jeszcze nie... ale może to bardziej śmierdząca sprawa? Może ktoś nas chce wprowadzić na boczny
tor, chroniąc bogatego faceta, któremu wydaje się, że jest czymś w rodzaju wampira? Środki
techniczne i ludzkie, użyte do zatarcia śladów musiały być znaczne. Ale zaraz! - Patolog w połowie
parówki doznał olśnienia. - Dlaczego zakładasz, że to musi być mężczyzna?
- Wcale nie zakładam, ale jeśli ktoś głośno wyrazi wątpliwość, to radykalne pisma kobiece rzucą się
na nas jednym frontem.
* * *
- Zadzwoniłam do pana, bo mam wrażenie, że zrozumie pan to, co mi się przydarzyło. To może
mieć związek z tym... porywaczem.
- Media rozdmuchały sprawę.
Dziewczyna pokręciła głową. Była drobna, bardzo zgrabna i wysportowana. Obcisłe ubranie, szary
żakiet i spódniczka do kolan doskonale podkreślały figurę. Miała czarne oczy, opaloną skórę i proste,
czarne włosy do ramion. Odgarnęła z twarzy pojedyncze kosmyki i spojrzała na Kruuza.
- Być może marnuję pana czas, ale jeśli już pan tu jest, proszę mnie wysłuchać.
Francuska knajpka była prawie pusta o tej porze. Kruuz i Mary Lou siedzieli przy jednym z kilku
małych stolików wystawionych na chodnik wśród zielonych roślin doniczkowych. Słoneczne, ale
chłodne południe zwiastowało bliski koniec lata.
- Nie bagatelizuję tego, co pani mówi - powiedział inspektor, gdy dziewczyna skończyła opowiadać.
- Ale mi pan nie wierzy?
- Nic pani nie widziała. Przeczucie to za mało.
Mary Lou westchnęła, wstała i zaczęła rozpinać guziki żakietu. Potem wyciągnęła na wierzch białą
bluzkę i ją również rozpięła, ukazując fragment czarnego, koronkowego biustonosza. Mężczyzna w
milczeniu przyglądał się jej. Dziewczyna szerzej rozchyliła bluzkę. Na gładkiej skórze brzucha, po
lewej stronie widniała prosta blizna zaczynająca się pod pasem spódniczki i biegnąca aż do żeber.
- Blizna - powiedziała drżącym głosem. - Wczoraj wieczorem jeszcze jej nie było.
* * *
- Głęboka rana cięta, bez śladów szycia - stwierdził Stevenson. - Gdyby nie to, że z panią
rozmawiamy... powiedziałbym, że to rana śmiertelna. Zresztą - nie miała prawa sama się zagoić. A na
pewno nie w ciągu doby.
Kruuz wpatrywał się w wydruk USG.
- Nie wierzy mi pan? - zapytała dziewczyna, siedząc na kozetce. Kończyła zapinać bluzkę.
- Ktoś może potwierdzić, że nie miała pani tego wcześniej? Mary Lou zaśmiała się i lekko
zeskoczyła na podłogę.
- Kilkuset bywalców klubu „Electric Star". - Napotkawszy ich pytające spojrzenia, wyjaśniła: -
Pracuję tam na drugi etat. Tańczę. Wielu zna na pamięć lokalizację każdego pieprzyka na moim ciele.
Stevenson westchnął i powiedział:
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to jeszcze chciałbym wyciągnąć z pani trochę krwi. Skończyła mi
się cola.
Dziewczyna też westchnęła, podwinęła rękaw i, zamknąwszy oczy, teatralnym gestem rozpaczy
wyciągnęła odsłonięte ramię.
- Jak się pan zapewne domyśla ta blizna poważnie utrudni mi pracę - powiedziała do inspektora, gdy
wyszli na ulicę. - Jak ją zobaczyłam z samego rana, to najpierw mnie zatkało, ale chwilę potem się
wściekłam. Operacja plastyczna to co najmniej dwa miesiące przerwy. Nie mówię już nawet o
kosztach. Jeśli pan mi nie wierzy to agencja ubezpieczeniowa tym bardziej nie uwierzy. Zresztą, co
asystentce dyrektora szkodzi blizna na brzuchu? Poprawka: byłej asystentce, bo wywalą mnie z pracy,
jak się wyda, co robię po nocach.
Zaczęło się chmurzyć, a słońce wyraźnie zbladło. Przez dłuższą chwilę szli obok siebie w milczeniu,
aż Kruuz zapytał:
- Co pani robi dziś wieczorem?
- Na razie wszystkie wieczory mam wolne.
- Poświęci mi pani trochę czasu?
- Prywatny taniec dla pana, któremu nie przeszkadzają blizny? - uśmiechnęła się do niego i
porozumiewawczo poruszyła brwiami, ale po chwili dodała: - Żartowałam.
- Chodzi o mały spacerek. Jakieś czterysta metrów.
* * *
- Może się pani jeszcze wycofać - powiedział Kruuz. - Pewne ryzyko istnieje.
- Lepiej umrzeć tak, niż z nudów.
- Wsiądzie pani do tego samego pociągu co zwykle, do trzeciego wagonu - spojrzał na zegarek - to
za pięć minut. Będą tam nasi ludzie, ale nie rozpozna ich pani. Potem proszę robić to samo, co zwykle.
Wkroczymy tylko w sytuacji bezpośredniego zagrożenia.
- A jeśli nic się nie stanie?
- Położy się pani spać. Proszę nie zasłaniać okien - będziemy panią obserwować.
- Śpię nago. - Uśmiechnęła się i zmrużyła oczy.
- Zostały pani cztery minuty.
W wagonie było jeszcze pięć osób, ale Mary Lou nie potrafiła rozpoznać jej opiekunów. Zaczynała
nawet podejrzewać, że tak naprawdę to nie ma tu żadnego policjanta.
Mechaniczny głos odczytywał nazwy kolejnych stacji. Przy każdym zamknięciu drzwi odliczała ile
jeszcze dzieli ją od Queens i co chwilę łapała się na mimowolnym pocieraniu dłoni.
W końcu drzwi otworzyły się na jej stacji. Wysiadając, potknęła się o brzeg peronu. Upadłaby,
gdyby jakiś mężczyzna nie złapał jej za łokieć. Podziękowała szybko i pobiegła w stronę schodów.
Gdy była w połowie, obejrzała się, ale mężczyzna zniknął. Na stacji nie było nikogo poza nią. W głębi
tunelu cichł wizg pociągu. Stała prawie minutę, nasłuchując, ale wokół panowała cisza. Jedynie gdzieś
w górze buczała uszkodzona jarzeniówka. Żółtawe kafelki na prostych ścianach stacji ginęły w mroku
przy drugim końcu peronu, a stalowe konstrukcje nośne naznaczone guzami nitów nadawały stacji
wygląd wnętrza ładowni statku towarowego. Dziewczyna wzdrygnęła się i zaczęła wchodzić dalej,
słuchając echa własnych kroków. Gdy mijała bramki wejściowe, oklapnięty Murzyn w dyżurce nawet
nie uniósł głowy znad książki.
Pokonywała tę samą trasę co zwykle, ale teraz wydawała się jej znacznie dłuższa. Nagle stwierdziła,
że pamięta wszystkie mijane po drodze witryny i że jest ich naprawdę dużo. Wiedziała, że jest
chroniona, ale i tak przyspieszała kroku i nerwowo oglądała się za siebie. Jednak ten paniczny,
pierwotny strach z poprzedniej nocy nie pojawił się ponownie. Doszła do domu nie niepokojona przez
nikogo.
* * *
Obraz na monitorze był niewyraźny, czarno-biały a do tego delikatnie drżał. Stop-klatka z kamery
pod sufitem uchwyciła ubranego na czarno mężczyznę idącego przez prawie pusty podziemny garaż.
- Zobacz poprzednią klatkę.
Kliknięcie i obraz przeskoczył. Mężczyzna znajdował się metr wcześniej i był mniej wyraźny.
- Jeszcze poprzednią...
Klik... Tym razem postać była jakby poruszona, w części przezroczysta. Klik... Zamiast człowieka
widać było już tylko półprzeźroczysty cień bez nóg unoszący się w powietrzu.
- Zastanowiło nas to - powiedział Dekert, szef pracowni obróbki obrazu, odsuwając się od monitora
i zapalając lampkę na biurku. W niewielkim stopniu rozproszyło to ciemność pomieszczenia. - Bardzo
stare kamery, filmujące przez wiele lat to samo mogły dawać efekt w rodzaju powidoków. Podobnie
jak oko ludzkie po dłuższym patrzeniu w jasny przedmiot. Widzielibyśmy w takiej kamerze obiekty
ruchome, jako półprzeźroczyste, bo te stałe byłyby wypalone jak na kineskopach pierwszych
telewizorów...
Kruuz patrzył na niego, nie mając zamiaru się odzywać. Znał go od kilku lat i wiedział, że wykładu
nie da się pominąć.
- Ale w tym wypadku tak nie jest - ciągnął Dekert. -To nowoczesna kamera. Stać ją na wiele więcej
niż widzimy na tym skompresowanym filmie. Element światłoczuły może przez sto lat obserwować
otwór pieca hutniczego i nic mu to nie zaszkodzi.
- Facet biegł i zwolnił? - zapytał Kruuz, gdy tamten zrobił dłuższą pauzę.
- Ten film został nagrany z prędkością sześciu klatek na sekundę. Patrząc na odległość, jaką obiekt
pokonuje między kolejnymi klatkami - informatyk tłumaczył powoli, niemal jakby dyktował -
wnioskuję, że szedł wolnym krokiem, nie zmieniając prędkości przez cały czas.
- Więc?
Dekert teatralnie wydął wargi i uniósł ramiona, ale zaraz nachylił się do inspektora i lekko
konspiracyjnym tonem powiedział:
- To jeszcze nie wszystko, Vincent. Przeprowadziliśmy komputerową analizę materiałów, jakie nam
dałeś. Na nagraniach z różnych miejsc nie powtarza się żadna osoba. Oczywiście porównanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl