Korsarz z Saint-Malo - Farrere, ebook
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Niniejsza książka została udostępniona do nieodpłatnej publikacji na stronie www.expressivo.info
CLAUDE FARRÉE
KORSARZ
Z
SAINT-MALO
Powieść
2
Copyright by Literatura Net Pl, Gdańsk 2007
3
KSIĘGA PIERWSZA
GNIAZDO ORŁÓW
I
W południe, gdy zabrzmiał dzwon na Anioł Pański, daleko na morzu rozległ się huk dzia-
ła, a straże wieży Notre-Dame sygnalizowały, że z północnego zachodu zbliża się do redy
korsarska fregata. Nie było w tym wydarzeniu nic nadzwyczajnego. Mieszkańcy Saint-Malo
często mieli okazję oglądać powracające z wojennych potyczek okręty. Zanim fregata minęła
forty Collifichet i Eperon, na nabrzeżu zebrał się tłum. W większości była to zbieranina próż-
niaków, których najmilszym zajęciem było gapienie się z założonymi rękami, bez trudu i ry-
zyka, lecz znajdowali się tam również marynarze, zawsze gotowi wyrazić swą rzeczową opi-
nię na temat manewrów kolegi po fachu, a także bogaci mieszczanie, armatorzy i dostawcy,
honorowi mieszkańcy dumnego miasta, ryzykujący na morzu swoją fortunę i los. Najruchliw-
szą i najgłośniejszą część tłumu stanowiły jednak rodziny marynarzy, ich kobiety: matki, sio-
stry, żony i narzeczone oraz dzieci, o bladych policzkach i niespokojnych oczach. Wśród tych
ostatnich właśnie podniósł się namiętny i pełen niecierpliwości krzyk, gdy wielka reja fregaty,
niczym długa kolubryna, wyłoniła się spoza Eperonu, łącząc się z działami, których spiżowe
lufy jeżyły flank granitowego bastionu. W chwilę później ukazał się biały żagiel i fregata wy-
szła z przesmyku.
Wówczas jeden z grupy bogatych mieszczan zwrócił się do swego sąsiada, grubego arma-
tora w prostym szarym ubraniu, o rumianej twarzy pod okrągłą peruką:
– Panie Gravé, czy mnie wzrok nie myli?! To chyba pańska „Wielka Tyfena”!
Julian Gravé” wytrącony nagle ze stanu błogiej obojętności, pochylił się, zmarszczył czo-
ło, mrużąc i tak już bardzo małe oczy.
– Pan raczy żartować, Danycan. Moja „Wielka Tyfena” ma o jakieś dwadzieścia stóp wyż-
sze maszty od tych, do których cieśla najwyraźniej przyciął zbyt krótkie drzewa.
Lecz Danycan, wysoki, tęgi, o wyniosłym spojrzeniu mężczyzna, którego szpada unosiła
pięknie obszytą galonem połę z delikatnego sukna, w pludrach według ostatniej mody,
uśmiechnął się tylko i rzucił:
– Przyjrzyj się pan temu okrętowi uważnie! To na pewno kule Ruytera
1
tak go urządziły.
Był rok 1672. Groźne eskadry holenderskich okrętów walczyły na Morzu Północnym, w
kanale La Manche, na Atlantyku i nawet na Morzu Śródziemnym. Wprawdzie król Ludwik
XIV wygrywał bitwę za bitwą w Niderlandach, we Flandrii i także za Renem, a zwyciężona,
spustoszona, zalana wodą Republika Zjednoczonych Prowincji Niederlandów na lądzie była
pozbawiona znaczenia, jednak na morzach stanowiła nadal siłę, której nie można się było
skutecznie przeciwstawić. I jakkolwiek pan Colbert, jak mówiono, pracował dzień i noc, aby
dać królestwu flotę, nie osiągnął dotychczas niczego. Dlatego w tym czasie rzemiosło korsar-
skie było zawodem jak nigdy niebezpiecznym, i często drożej kosztowało złupić towar na
nieprzyjacielskim okręcie, niż spokojnie kupić to samo na rynku.
1
M.A.Ruyter, admirał holenderski, odnoszący na morzu wiele zwycięstw w wojnach Holandii z Anglią i
Francją. Śmiertelnie raniony w bitwie pod Agostą w 1676 r. (przyp. red.).
4
Zaniepokojony armator Julian Gravé, uważnie badał wzrokiem fregatę, która właśnie
okrążała Ravelin
2
.
– To mój okręt – jęknął nagle. – Na Boga! W jakim on jest stanie?!
„Wielka Tyfena” okrążyła Ravelin i kierowała się na Dobre Morze
3
odsłaniając w całej
okazałości swoją lewą burtę. Wśród zebranych na nabrzeżu przebiegł szmer zgrozy. Poroz-
dzierana, porąbana, pocięta burta ta przypominała raczej koronkę, przez której otwory fale z
łatwością mogły się wedrzeć do wnętrza, stwarzając ogromne niebezpieczeństwo dla ładunku,
a nawet i samej fregaty.
– Niech zaraza wydusi te holenderskie szczury – syknął pobladły armator zaciskając pię-
ści.
Nie ulegało wątpliwości, że fregata musiała znaleźć się w nie lada opałach i było mało
prawdopodobne, aby cieśle kiedykolwiek zdołali doprowadzić ją do porządku. Z jakiej strony
by się na nią nie spojrzało, wszędzie znaleźć można było wielkie dziury od kul i kartaczy – i
zaiste wspaniała była ta walka, z której fregata wyszła zwycięsko. Na jej masztach powiewały
flagi korsarzy z Saint-Malo – niebieskie z białym krzyżem i biegnącą srebrną łasicą na szkar-
łatnym polu. Największa z nich, wywieszana podczas bitwy, nie uniknęła brutalnej pieszczoty
ognia i kul nieprzyjaciela, które uczyniły z niej koronkę niczym kunsztowny wyrób z Alenç-
on.
Na fregacie, kiedy już minęła Stare Nabrzeże, rozpoczęto przygotowywać się do kotwi-
czenia i powoli zwijano żagle. Do zgromadzonego na nabrzeżu tłumu dobiegł donośny głos
kapitana, a po chwili można było ujrzeć jego sylwetkę na pokładzie kasztelu rufowego.
– Tomasz Trublet?!... – podawano sobie z ust do ust z niemałym zdziwieniem.
Naraz Julian Gravé, rozepchnął brutalnie ludzi, torując sobie drogę. Nic nie rozumiał. W
spisie załogi, który jako armator podpisał kilka tygodni temu, Trublet nie figurował jako ka-
pitan ani nawet jako porucznik...
Tymczasem na nabrzeżu zapanowała napięta cisza. Na „Wielkiej Tyfenie” zwinięto
marsle, grot- i fokżagiel, a po chwili rzucono kotwicę. Wówczas w ciszę tę wdarł się pierwszy
żałosny płacz.
– Panowie – zwrócił się armator do otaczających go notabli – czy zechcecie towarzyszyć
mi jako świadkowie? Muszę powitać kapitana, a następnie wobec oficera Admiralicji złożyć
raport z wypadków, jakie miały miejsce.
Przez furtę przy Croix du Fief i ulice Beurrerie, Orbettes skierowali się do Wielkiej Bra-
my, podczas gdy rozpętane teraz na nabrzeżu krzyki i lamenty nie po raz pierwszy ogłaszały
całemu miastu żałobę po stracie korsarzy z Saint-Malo.
II
Na piaszczystym wybrzeżu na północ od Ravelinu zatrzymała się szalupa z dwoma wiośla-
rzami. Tomasz Trublet zręcznie zeskoczył na ląd i skierował się w stronę miasta. Tuż przed
wejściem pod sklepienie Wielkiej Bramy zatrzymał się, wznosząc oczy do góry. Ponad jej
łukiem od strony morza rozciągała swoje spiżowe ramiona postać Chrystusa. Tomasz zdjął
kapelusz, ukłonił się nisko, po czym przestąpił próg miasta. Na stopniach wiodących do sali
zgromadzeń oczekiwał go Julian Gravé w otoczeniu innych armatorów. Panowie, wśród któ-
rych znajdował się również Danycan, przyglądali się marynarzowi z zainteresowaniem. Jego
szeroką, teraz pobladłą twarz przecinała od ucha do środka czoła jeszcze świeża blizna, rękę
pokrywały bandaże. Te widome oznaki przebytych ciężkich walk dodawały majestatu jego z
2
Duży bastion, dziś już nie istniejący, który osłaniał Wielką Bramę od ataków morza (przyp. aut.).
3
Dobre Morze (La Mer Bonne) stanowiło właściwy port Saint-Malo (przyp. aut.).
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]