Klan McKettricków - 02 - Miller Linda Lael - Trudny wybór, Harlequin, Mini serie, Klan McKettricków (3 z 3)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Linda Lael MillerTRUDNY WYBÓRKlan McKettricków 021ROZDZIAŁ PIERWSZYWielkie brudne psisko z pozlepianą sierścią siedziało na mokrym asfalcie tużobok garbusa, pomalowanego na wściekle różowy kolor. Echo Wells, właścicielkasamochodu, wybiegła z przydrożnej restauracji, trzymając w ręce pudełko zniedojedzoną kolacją. Na widok psa stanęła jak wryta.- Nic z tego - oznajmiła głośno.Pies zaskomlał. Było to ogromne stworzenie nieokreślonej rasy, mające sierśćrównież w kolorze trudnym do rozpoznania i chude, stercząceżebra.Na przedniejłapiewidoczne byłyśladykrwi. Lekkie wgłębienie w sierści na szyiświadczyłootym,żekiedyś nosiło obrożę.- Cholera jasna. - Echo rozejrzała się po pustym parkingu, na którym stały zeNikt nie kręcił się w pobliżu, nie szukał zaginionego czworonoga. Psiskonajwyraźniej było zdane na siebie od wielu dni, a może nawet tygodni lub miesięcy.Na myśl o tym,żemusi być samotne, przerażone i głodne, zrobiło się jej gożal.Pewnie jakiś podlec, niegodzien miana człowieka, porzucił biedne stworzenie,albo pies zgubił się, kiedy właściciel zatrzymał wóz,żebynabrać benzyny.- Zaledwie tydzień temu odebrałam czyściutki samochód z warsztatu -poinformowała psa. Różowy garbus był jej ukochaną zabawką; o psychologicznychimplikacjach tego faktu wolała nie myśleć.Zwierzę znów cicho zaskomlało i popatrzyło na nią błagalnie swoimismutnymi brązowymi oczami.Poddała się. Obeszła maskę i otworzyła drzwi od strony pasażera. W drugiejręce ciągle miała pudełko zjedzeniem. Pies podszedł bliżej, lekko kulejąc.- No, właź - powiedziałałagodnie.RS2dwa pikapy i ciężarówka.Zawahał się przez moment, po czym mokry i zabłocony wskoczył na przedniesiedzenie. Wzdychając ciężko, Echo zdjęła pokrywkę z tekturowego pudełka i stojącw deszczu, zaczęła go karmić.Zjadłszy wszystko do ostatniego okruszka, psisko popatrzyło na Echo z takąwdzięcznością,że łzynapłynęły jej do oczu.- Nie martw się - powiedziała zarówno do niego, jak i do siebie. - Damy radę.Zatrzasnęła drzwi, wystawiła dłonie na deszcz, aby je opłukać, a następniewytarła o stary płaszcz Burberry, ponownie obeszła maskę i wreszcie zajęła miejsceza kierownicą.Pies, zapaskudziwszy błotemśliczne,obite skórą siedzenie, wpatrywał się wnią z uwielbieniem w oczach.Przekręciła kluczyk w stacyjce. Od mokrej sierści i mokrego płaszcza- Jesteśmy w Arizonie - mruknęła Echo. - Podobno tu nigdy nie pada.Pies westchnął, jakby też nie mógł się temu nadziwić.- Boże, aleś ty mokry!Puściła na szyby strumień powietrza, następnie otworzyła bagażnik i wysiadłapo starą, wyblakłą kołdrę, którą wszędzie ze sobą woziła. Owinęła nią psa, zdjęłapłaszcz, rzuciła go na tylne siedzenie, po czym ponownie wsunęła się na swojemiejsce i zapięła pasy.Psisko jeszcze raz westchnęło i ułożyło się wygodnie na siedzeniu, co nie byłołatwezważywszy na rozmiary jednego i drugiego. Zanim Echo wjechała naautostradę, głośno pochrapywał.Dwie i pół godziny później, na przedmieściach Phoenix, skręciła na parkingprzed hotelem. Deszcz przestał już padać.Pies usiadł, zrzucając kołdrę, i ziewnął szeroko.- Liczyłam,żedotrę dziś do Indian Rock - rzekła Echo, zwracając się doswojego brudnego pasażera - ale jestem zmęczona, poza tym... nie obraź się...3RSnatychmiast zaparowały szyby.strasznie cuchniesz. Więc przenocujemy tutaj i rano ruszymy w dalszą drogę. Zarazwracam.Wystraszony,żego porzuca, pies ponownie zaskomlał. Echo pogłaskałabrudny psiłeb.- Nie denerwuj się. Zostaniesz u mnie, dopóki nie znajdziemy twoich państwa.Zostawiwszy małą szparę w oknie, wysiadła z auta i skierowała się dogłównego wejścia, mając nadzieję,żenie przeszła psim zapachem. Kwadranspóźniej wróciła, trzymając w ręce klucz.- Udało się - oznajmiła, wsiadając. Pies tak się ucieszył,żeswoim wielkimmokrym jęzorem wylizał jej twarz.- Oczywiście skłamałam,żejesteś maleńkim pudelkiem.Przejechała na tył budynku i zaparkowała pod latarnią. Pies grzecznie udał sięmaszerowali korytarzem do pokoju 117.w krzaki, kiedy jego nowa pani wyciągała walizkę z bagażnika. Po chwili razem- Ty kąpiesz się pierwszy - poinformowała psa, prowadząc go dołazienki.Po odkręceniu kranu pies natychmiast wskoczył do wanny i zacząłłapczywiechłeptać wodę. Zdjąwszy z uchwytu prysznic, Echo kucnęła i czekała cierpliwie, ażzaspokoi pragnienie.- Kto by pomyślał? - spytała samą siebie po paru minutach, kiedy z pięć kilobrudu zaległo na dnie wanny.- Jesteś białym labradorem. W dodatku urodziwą suczką.Psina utkwiła w niej ufne spojrzenie. Echo zerwała opakowanie z niewielkiegomydełka i namydliła psią sierść. Spłukała ją strumieniem wody, po czym namydliłaponownie. Z kostki mydła została maleńka grudka, więc nakazawszy psu, by nieruszał się z miejsca, Echo cofnęła się do pokoju po szampon.- Trzeba ci dać jakieś imię - stwierdziła, wycierając psa ręcznikiem. - Może...hm, Avalon, od wyspy, na której przez pewien czas mieszkał król Artur? Tak, oddziś będziesz nazywać się Avalon.4RSPojąwszy,żekąpiel się skończyła, pies wyskoczył z wanny. Stał na macie,jakby czekając na dalsze instrukcje. Ponieważżadnenie zostały wydane, otrząsnąłsię energicznie, mocząc Echo od stóp do głów, a następnie dumnym krokiem opuściłłazienkę.Śmiejącsię wesoło, Echo wyjęła z torby suszarkę i przywoławszy go dosiebie, skierowała na niego ciepły strumień powietrza. Po chwili psisko było suche.Teraz do kubełka na lód nalała wody, postawiła naczynie na podłodze, a sama udałasię dołazienki, żebywziąć wreszcie upragniony prysznic.Po chwili wyszła, owinięta miękkim szlafrokiem, z mokrymi jasnymi lokami,które sterczały wokół jej głowy niczym aureola. Avalon leżała zwinięta na podłodzew nogachłóżka.Na widok Echo uniosłałeb.W jej spojrzeniu malowała sięniepewność i obawa,żezaraz zostanie wyrzucona.żyćna uboczu, czuć się odtrąconą i nieszczęśliwą, a jednocześnie chcieć gdzieśnależeć, mieć kogoś bliskiego.Sama nie wiedziała.W Chicago tak właśnieżyła,na uboczu, w ciągłym oczekiwaniu. Na co? -- Hej, czyścioszku. - Pogładziła psa po miękkim, lśniącym futrze. - Jestemkobietą, która dotrzymuje słowa. Tak jak obiecałam, spróbuję odnaleźć twoichpaństwa. Do tego czasu będziesz mieszkać ze mną. - Wyciągnęła rękę.Ku jej zdumieniu Avalon wysunęłałapę.Jakby na przypieczętowanie umowy,wymieniły uścisk dłoni.Wysuszywszy włosy, Echo zaplotła je w warkocz,żebyloki się zbytnio nieskręciły, po czym włożyła bawełnianą koszulę nocną, wyszorowała zęby iwskoczyła dołóżka.Przechyliła się,żebyzgasić lampę, kiedy nagle usłyszała cichy,żałosnyskowyt, jakby skargę.- No dobra, chodź tu - powiedziała. - Starczy miejsca dla nas obu.5RSEchościsnęłosię serce. Z własnego doświadczenia wiedziała, co to znaczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]