King Stephen - Desperacja, E-booki, Stephen King

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ksišżka pobrana ze stronyStephen KingDesperacja(Przełożył: Krzysztof Sokołowski)Pejzażem jego poezji pozostaje pustyniaSalman Rushdie: Szatańskie wersetyCzęć ISzosa numer pięćdziesišt:w domu wilka, w domu skorpionaRozdział 11- O Boże! Jezu przenajwiętszy, co za obrzydlistwo!- Mary? Co się stało... Mary?- Nie widziałe?- Niby czego?Obrzuciła go spojrzeniem. W ostrym słońcu pustyni jej twarz była bardzo blada, cała oprócz czerwonych plam opalenizny na policzkach i na czole, gdzie skóry nie zdołał obronić jej krem z najmocniejszym protektorem. Cerę miała jasnš, bardzo delikatnš.- Tego znaku. Ograniczenie prędkoci.- No i co?- Kto powiesił na nim martwego kota, Peter. Przybił go, przykleił, wszystko jedno!Peter mocno wcisnšł hamulec, ona jednak natychmiast złapała go za rękę.- Nie waż się zawracać, słyszysz!- Ale...- Co ale? Chcesz mu zrobić zdjęcie? Nic z tych rzeczy, skarbie. Jeli znów go zobaczę, zwymiotuję.- To był biały kot?We wstecznym lusterku widział ciemny znak, pewnie to ograniŹczenie prędkoci, o które jej chodziło... i nic więcej. Gdy je mijali, patrzył akurat w przeciwnym kierunku, na jakie ptaki lecšce w stronę najbliższego pasma gór. Tu kierowca nie musiał powięŹcać przesadnej uwagi drodze; stan Nevada nazwał ten odcinek szosy numer pięćdziesišt najmniej uczęszczanš z dróg Ameryki i - zdaniem Petera Jacksona - była to nazwa w pełni słuszna. Oczywicie, Peter był nowojorczykiem z krwi i koci, a poza tym podejrzewał, że w tej chwili dowiadcza kumulatywnego efektu strachu. Agorafobia Pustynna, Syndrom Sali Balowej, co w tym rodzaju.- Nie, pręgowany. O co ci chodzi?- Mylałem o satanistach na pustyni. Podobno mieszka tu kupa wariatów, czy nie to przypadkiem próbowała nam wmówić Marielle?- Ludzi o niezwykłych poglšdach. Tak to, zdaje się, okreliła. Cytuję: W rodkowej Nevadzie mieszka mnóstwo ludzi o nieŹzwykłych poglšdach. Koniec cytatu. Gary był bardzo podobnego zdania. Tylko, że od czasu przekroczenia granicy z Kaliforniš nie spotkalimy jeszcze nikogo i...- A Fallon?- Stacje benzynowe się nie liczš. Zresztš nawet tam, ci luŹdzie... - spojrzała na niego jako dziwnie, beznadziejnie; ostatŹnimi czasy nieczęsto widział na jej twarzy ten szczególny wyraz, choć poznał go doskonale przez kilka miesięcy po poronieniu. - Co tu robiš ludzie, Peter? Vegas i Reno rozumiem, rozumiem nawet Winnemucca i Wendover...- Ludzie, którzy przyjeżdżajš tu z Utah, żeby sobie pograć, nazywajš Wendover Wężowe - powiedział z umiechem PeŹter. - Wiem od Gary'ego.Zignorowała jego żart.- ...ale reszta stanu? Przecież mieszkajš tu ludzie... po co przyjechali, dlaczego nie wyjeżdżajš? Wiem, urodziłam się i wyŹchowałam w Nowym Jorku, więc chyba nic nie rozumiem, ale...- Jeste pewna, że to nie był biały kot? Albo czarny?Zerknšł w lusterko, ale cišgnšł równe sto dziesięć i przy tej prędkoci znak wtopił się już w plamiste tło piachu, kaktusów i bladobršzowych wzgórz. No, ale nareszcie pojawił się za nimi jaŹki samochód - dostrzegł olepiajšcy błysk słońca odbitego w przedniej szybie. Samochód jechał o jakie dwa kilometry z tyłu. Może trzy.- Nie. Pręgowany, przecież ci mówiłam. I może odpowieŹdziałby mi wreszcie na pytanie. Kim sš podatnicy ze rodkowej Nevady i dlaczego nie opuszczš rodkowej Nevady przy pierwszej sprzyjajšcej okazji?Wzruszył ramionami.- No, nie mieszka tu aż tak wielu podatników. Największym miastem przy pięćdziesištej jest Fallon, poza tym sš tu przeważnie farmy. W przewodniku napisali, że tama na jeziorze umożliwiła irygację. Uprawiajš głównie melony. I zdaje się, że w pobliżu jest baza wojskowa. Fallon było stacjš na trasie Pony Expressu*, wiesz o tym?- Mam to w nosie - stwierdziła. - Mam to w nosie razem z melonami. Prawš rękę położył na moment na jej lewej piersi.- Bardzo fajne ma pani melony.- Dziękuję. I nie chodzi mi o Fallon. Mam w nosie każdy stan, w którym z drogi nie widać ani jednego domu, ani jednego drzewa i gdzie do znaków ograniczeń prędkoci przybija się koty.- No, wiesz, jest to kwestia zakresu percepcji - powiedział, uważnie dobierajšc słowa. Z Mary było czasami tak, że człowiek nie wiedział, kiedy mówi poważnie, a kiedy się po prostu nakręŹca. - Komu przyzwyczajonemu do wielkiego miasta Wielka Niecka nie mieci się w zakresie percepcji. To wszystko. Nie chodzi tylko o ciebie. O mnie też. Samego nieba jest tu tyle, że mam pietra. Od rana, kiedy ruszylimy w drogę, czuję, jak przydusza mnie do ziemi.- Ja też. Po prostu jest go za wiele.- Żałujesz, że wybralimy tę drogę?Zerknšł w lusterko. Jadšcy za nimi samochód wyranie się zbliżył. To nie ciężarówka, których kilka widzieli już od chwili wyjazdu z Fallon (wszystkie jechały zresztš w przeciwnym kierunŹku, na zachód), tylko samochód osobowy. Gnał na złamanie karku.Mylała przez chwilę, a potem potrzšsnęła głowš.- Nie. Miło było zobaczyć Gary'ego i Marielle, a Lake Tahoe...- Piękne, prawda?- Nieprawdopodobnie piękne. Nawet to... - Mary wyjrzała przez okno. - ...nawet to jest przecież bardzo piękne, nie mówię nie. Pewnie zostanie mi w pamięci do końca życia. Piękne, ale...- .przerażajšce - dokończył za niš. - Przynajmniej dla nowojorczyka.- Słusznie. Miejski zakres percepcji. Zresztš, gdybymy poŹjechali osiemdziesištš, to tam też jest tylko pustynia.- Racja. I chwasty po asfalcie się toczš...Zerknšł w lusterko. Szkła okularów, które wkładał, siadajšc za kierownicš, błysnęły w słońcu. Doganiał go policyjny radiowóz. Miał co najmniej sto pięćdziesišt na liczniku. Peter odbił w prawo, aż prawymi kołami zjechał na betonowe pobocze, wzniecajšc chmurę kurzu.- Pete, co ty wyprawiasz?!Kolejny rzut oka w lusterko. Wielka chromowana atrapa niemal dotykała ich zderzaka. Promienie słońca odbijały się od niej z dzikš wciekłociš, musiał zmrużyć oczy, ale mimo to był przekonany, że samochód jest biały - więc to nie radiowóz policji stanowej.- Znikam z pola widzenia. My, małe, zwinne chytruski, uwaŹżamy, żeby nikomu nie rzucać się w oczy. Mamy na tyłku gliŹniarza, który cholernie się gdzie spieszy. Pewnie ciga...Radiowóz wyprzedził ich błyskawicznie. Acura, własnoć siosŹtry Petera, zakołysała się na resorach od podmuchu. Był biały, a właciwie szary od kurzu, przynajmniej od klamek w dół. Na drzwiczkach miał znak, ale wyprzedził ich tak szybko, że Peter zdołał odczytać wyłšcznie DES.... Pewnie od Destry. Dobra nazwa dla zagubionego w rodku niczego miasteczka w Nevadzie.- ...tego kogo, kto przybił do znaku kota - dokończył Peter.- Dlaczego jedzie tak szybko bez wiateł i syreny?- A po co mu tu wiatła i syrena?- No... - zawahała się i znów spojrzała na niego jako dziwnie. - ...przecież włanie nas wyprzedził.Już miał powiedzieć co mšdrego, otworzył nawet usta... lecz zamknšł je, nie wypowiedziawszy ani słowa. Miała rację. Gliniarz musiał ich widzieć co najmniej od chwili, kiedy oni dostrzegli jego, pewnie zauważył ich znacznie wczeniej, więc dlaczego nie włšczył wiateł i syreny, choćby dla więtego spokoju? Och, oczywicie Peter prowadził wystarczajšco dobrze, by z własnej inicjatywy zjechać na bok, zostawić mu tyle miejsca, ile to tylko możliwe na tej drodze, ale...wiatła stopu radiowozu nagle błysnęły. Peter odruchowo, instynŹktownie kopnšł hamulec, chociaż zwolnił już do dziewięćdziesištki, a policjant znajdował się wystarczajšco daleko, więc nie było nawet mowy o zderzeniu. W chwilę potem radiowóz zjechał na lewy pas.- Co on robi? - spytała Mary.- Właciwie to... no, właciwie nie wiem.Lecz, oczywicie, wiedział. Jadšcy przed nimi samochód zwalŹniał. Z a niech was wszyscy diabli przyzwoitej stopięćdziesištki do osiemdziesištki. Marszczšc czoło, bo wcale nie chciał się do niego zbliżać, choć nie wiedział dlaczego, Peter także zwolnił. Igła prędkociomierza należšcej do Deirdre acury zatrzymała się na siedemdziesištce.- Peter? - W głosie Mary brzmiał niepokój. - Peter, to mi się wcale nie podoba.- Nic się nie dzieje - uspokoił jš, ale czy rzeczywicie nic się nie działo?Wpatrywał się w policyjny wóz toczšcy się teraz powoli lewym pasem i mylał. Bardzo chciał zobaczyć siedzšcego za kierownicš człowieka, lecz nie mógł. Tylna szyba radiowozu była niemal czarna od kurzu.wiatła stopu, zakurzone tak samo jak tylna szyba, rozbłysły znowu. Teraz radiowóz jechał nie więcej niż pięćdziesišt. Na szosie pojawił się skoczek stepowy - wielkie radialne opony radiowozu spłaszczyły go na placek. Pod acurš znalazł się, gdy przypominał już wyłšcznie siatkę z połamanych palców. Petera przeraziło to nagle, nagle niemal odchodził od zmysłów z przeŹrażenia, nie majšc przy tym najmniejszego pojęcia, czego się boi.Bo Nevada pełna jest ludzi o zdecydowanych poglšdach. PrzyŹnajmniej według Marielle, a Gary się z niš zgodził. Ludzie o zdeŹcydowanych poglšdach zachowujš się w pewien szczególny spoŹsób. Mówišc po prostu, zachowujš się dziwnie.Bzdura, oczywista bzdura, nic dziwnego się tu nie dzieje, nic a nic, chociaż...Błysk stopu. Peter nacisnšł hamulec. Ani przez chwilę nie zastanawiał się nad tym, co robi. Zerknšł na prędkociomierz. Jechał nędzne czterdzieci kilometrów na godzinę.- Czego on od nas chce, Peter?Odpowied na to pytanie nie nastręczała najmniejszych kłoŹpotów.- Chce znów znaleć się za nami.- Dlaczego?- Skšd mam wiedzieć?- Dlaczego po prostu nie stanie na poboczu?- Nie wiem.- Co masz zamiar...?- Wyprzedzę go, dobra? - I, nie wiedzšc, skšd mu się wzięły te słowa, Peter dodał: - W końcu to nie my przybilimy tego kota, prawda?Przycisnšł gaz. Niemal natychmiast zrównali się z brudnym radiowozem, jadšcym teraz nie więcej niż trzydzieci na godzinę. Mary złapała męża za rękaw niebieskiej flanelowej koszuli wyŹstarczajšco mocno, by poczuł przez materiał... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl