King Stephen - CUJO, E-booki, Stephen King

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STEPHEN KINGCUJO(PRZEŁOŻYŁ: JACEK MANICKI)Względem cierpienia oni nigdy się nie mylili,Ci Dawni Mistrzowie, dobrze rozumieliJego ludzki wymiar: że przytłacza,Kiedy kto inny akurat je albo otwiera okno,Albo po prostu idzie sobie zwyczajnie...W. H. Auden, "Musee des Beaux Arts"Stary Blue padł, i padł z takim fasonem,Że zadrżała ziemia w ogródku za domem.Srebrny szpadel porwałem, grób mu wykopałemI spuciłem go tam na złotym łańcuchu,Z każdym ogniwem wywołujšc jego imię w duchu:"Do nogi, stary Blue, dobry piesku, przyjd tu".Piosenka ludowaBzdura, tutaj wszystko jest w porzšdku.Profesor od Chrupek SkarpaKsišżkę tę powięcam memu bratu Davidowi,który przeprowadzał mnie za ršczkęprzez West Broad Streeti który nauczył mnie robić bocianikize starych wieszaków na ubrania.Sztuczka ta była tak cholernie przemylna,że do dzi jš stosuję.Kocham Cię, Davidzie.Pewnego razu, nie tak dawno temu, małe miasteczko Castle Rock w Maine nawiedził potwór. Zabił kelnerkę Almę Frechette w 1970; kobietę o nazwisku Pauline Toothaker i uczennicę szkoły redniej Cheryl Moody w 1971; ładnš dziewczynę o nazwisku Carol Dunbarger w 1974; nauczycielkę Ettę Ringgold jesieniš 1975 - i na koniec maturzystkę Mary Kate Hendrasen wczesnš zimš tego samego roku.Nie był wilkołakiem, wampirem, upiorem ani żadnym innym tajemniczym stworem z zaklętego lasu, ani ze nieżnych pustkowi; był zwyczajnym gliniarzem z problemami psychicznymi i seksualnymi i nazywał się Frank Dodd. Pewnemu zacnemu człowiekowi o nazwisku John Smith jakim sposobem udało się ustalić jego nazwisko, ale zanim go ujęto, Frank Dodd - i może dobrze, że tak się stało - sam odebrał sobie życie.Ten tragiczny finał wywołał, ma się rozumieć, pewien szok, ale miasteczko ogarnęła przede wszystkim radoć, radoć, że potwór, który nawiedzał sny tylu osób, nie żyje. Wraz z Frankiem Doddem pogrzebano miasteczkowe koszmary.Jednak nawet w naszym owieconym stuleciu, kiedy tak wielu rodziców uwiadamia sobie, jak łatwo na całe życie okaleczyć psychikę dziecka, z pewnociš znalazł się w Castle Rock jaki rodzic lub babka, którzy przywoływali swe dzieci czy wnuki do porzšdku grobš, że jeli nie będš posłuszne, jeli nie będš grzeczne, zabierze je Frank Dodd. I z pewnociš zapadała wtedy martwa cisza, a spoglšdały lękliwie w ciemne okna i wyobrażały sobie za nimi Franka Dodda w lnišcej, czarnej, winylowej pelerynie, Franka Dodda, który dusi... i dusi... i dusi."On tam jest - słyszę już szept babki, a wiatr zawodzi w kominie i węszy wokół pokrywki starego garnka na piecu.- On tam jest, i jak nie będziecie grzeczne, to kto wie, czy nie zobaczycie jego twarzy zaglšdajšcej przez okno waszej sypialni, kiedy wszyscy w domu, oprócz was, będš już spali; kto wie, czy nie zobaczycie, jak umiechnięty, z lizakiem, którym zatrzymywał samochody, żeby przeprowadzić małe dzieci przez jezdnię, w jednej ręce i z brzytwš, którš odebrał sobie życie, w drugiej, wyglšda na was w rodku nocy ze ciennej szafy... a więc sza, dzieci... sza... sza...".Ale dla większoci mieszkańców miasteczka sprawa była zamknięta, i kropka. Niewštpliwie ten i ów nadal miewał koszmarne sny, niewštpliwie zdarzało się i teraz, że to czy inne dziecko nie mogło zmrużyć w nocy oka, a opuszczony dom Dodda (bo jego matka zmarła wkrótce po nim na zawał serca) szybko zyskał sobie reputację nawiedzonego i zaczęto omijać go z dala; były to jednak zjawiska przejciowe - nieuniknione efekty uboczne serii bezsensownych morderstw.Mijał czas. Upłynęło pięć lat.Potwora nie było, potwór nie żył. Frank Dodd dawno zgnił w trumnie.Tylko że potwory nigdy nie umierajš. Czy będzie to wilkołak, czy wampir, czy upiór, czy tajemniczy stwór z pustkowi. Potwory nie umierajš.I potwór nawiedził Castle Rock znowu wiosnš 1980 roku.W maju tego roku czteroletniego Tada Trentona obudziła pewnej nocy, zaraz po dwunastej, potrzeba udania się do łazienki. Wstał z łóżka i cišgajšc po drodze spodenki od piżamy poczłapał zaspany w kierunku białego wiatła wlewajšcego się klinem przez uchylone drzwi. Wysiusiał się za wszystkie czasy, spucił wodę i wrócił do łóżka. Przykrywał się włanie kocem, kiedy nagle zauważył tego stwora w ciennej szafie.Warował tuż przy podłodze, ogromne barki sterczały mu nad przekrzywionym łbem, a jego lepia przypominały jarzšce się bursztynowe dziury - co jakby pół człowiek, pół wilk. lepia poruszyły się, ledzšc Tada, który ze stajšcymi dęba włosami, z nieprzyjemnym uczuciem mrowienia w kroczu, oddychajšc z powistem przez cinięte gardło, usiadł powoli na łóżku: obłškane lepia się miały, obiecywały strasznš mierć przy wtórze wrzasków, których nikt nie usłyszy.Tad Trenton słyszał bulgotliwy warkot stwora; czuł jego zalatujšcy zgniliznš oddech.Zakrył ršczkami oczy, spazmatycznym haustem wcišgnšł powietrze w płuca i krzyknšł.Stłumiony okrzyk w sšsiednim pokoju. Ojciec.Przestraszone: "Co to było?" - z tego samego pokoju. Matka.Tupot nadbiegajšcych stóp. Kiedy wpadali do pokoju, Tad odważył się zerknšć przez paluszki i zobaczył go tam, w szafie, warczšcego, odgrażajšcego się, że owszem, przyszli, ale na pewno sobie pójdš, a wtedy...Zapaliło się wiatło. Vic i Donna Trentonowie podeszli do łóżka i wymienili nad kredowobiałš twarzyczkš i wytrzeszczonymi oczami synka zaniepokojone spojrzenia.- A mówiłam, że trzy hot dogi to za dużo, Vic! - powiedziała, nie, wyrzuciła z siebie matka.A wtedy tatu przysiadł na łóżku i otaczajšc Tada ramieniem, zapytał, co się stało.Chłopiec odważył się spojrzeć znowu w paszczę swojej szafy. Potwora nie było. Zamiast jakiej wygłodniałej bestii, którš przed chwilš widział, zobaczył tylko dwie kupki niedbale rzuconych ciepłych koców z zimowej zmiany, których Donna nie zdšżyła jeszcze wynieć na strych. Leżały na krzele, na którym zwykł stawać Tad, kiedy potrzebował czego z najwyższej półki szafy. Zamiast kudłatego trójkštnego łba, przekrzywionego na bok w jakim drapieżnym, taksujšcym skłonie, na wyższej z dwóch kupek ujrzał swojego pluszowego misia. Zamiast przepastnych, złowrogich, bursztynowych lepi patrzyły na Tada przyjazne, bršzowe, szklane paciorki, którymi obserwował wiat jego mi.- Co się stało, Tadder? - spytał znowu tatu.- Tam był potwór! - krzyknšł Tad. - W mojej szafie! - I wybuchnšł płaczem.Teraz na łóżku usiadła także mamusia; rodzice zaczęli tulić go do siebie i uspokajać, jak umieli. Zapewniali go, że żadnych potworów nie ma; że to był tylko zły sen. Mamusia wyjaniła, że często cienie potrafiš wyglšdać jak złe stwory, które czasami oglšda się w telewizji albo w komiksach, a tatu powiedział, że wszystko jest w porzšdku, wszystko dobrze, że w ich miłym domku nic nie może wyrzšdzić mu krzywdy. Tad kiwał głowš i przyznawał, że tak włanie musiało być, chociaż wiedział, że tak nie było.Ojciec wytłumaczył mu jeszcze, że w ciemnoci dwie nierówne kupki koców mogły wyglšdać jak przygarbione ramiona, pluszowy mi jak przekrzywiony łeb i że wiatło padajšce z łazienki, odbijajšc się w szklanych oczkach misia, nadawało im wyglšd lepi prawdziwego, żywego zwierzęcia.- Teraz patrz - zakończył tatu. - Obserwuj uważnie, Tadder.Tad obserwował.Ojciec wzišł dwie kupki koców i wszedł z nimi do ciennej szafy. Tad słyszał dobiegajšcy stamtšd cichy stukot potršcanych wieszaków na ubrania opowiadajšcych w swoim wieszakowym języku o tym, co robi tatu. To było zabawne i chłopczyk umiechnšł się. Mamusia zauważyła to i również się umiechnęła. Z ulgš.Tatu wyszedł z szafy, wzišł pluszowego misia i włożył go w objęcia Tada.- I ostatnia, co wcale nie znaczy, że najmniej ważna sprawa - powiedział, wykonujšc zamaszysty gest rękš i kłaniajšc się nisko, co tak spodobało się Tadowi i mamusi, że oboje zachichotali. - Krzesło.Zamknšł mocno drzwi szafy i przystawił do nich krzesło. Wróciwszy do łóżka Tada, nadal się umiechał, ale oczy miał poważne.- W porzšdku, Tad?- Tak - odrzekł chłopiec, po czym przezwyciężajšc wstyd, wyrzucił z siebie: - Ale to tam było, tatusiu. Widziałem. Naprawdę.- Wydawało ci się tylko, że co widzisz - odparł tatu i wielkš, ciepłš dłoniš pogłaskał Tada po włosach. - W twojej szafie nie było żadnego potwora. Potworów nie ma, synku. Istniejš tylko w bajkach i w twojej wyobrani.Tad przeniósł wzrok z ojca na matkę i z powrotem, szukajšc potwierdzenia w ich dużych, kochanych twarzach.- Naprawdę?- Naprawdę - zapewniła mamusia. - A teraz wstań i id zrobić siusiu, kolego.- Już robiłem. Włanie dlatego się obudziłem.- Dobrze, dobrze - powiedziała, bo rodzice nigdy nie wierzš dzieciom. - W takim razie zrób to dla mnie jeszcze raz, zgoda?Rad nierad poszedł znów do łazienki.- No i widzisz? - zauważyła z umiechem mama, patrzšc jak wyciska z siebie cztery mizerne kropelki. - Co tam jednak było.Tad pokiwał zrezygnowany głowš. Wrócił do łóżka. Opatulono go troskliwie i pożegnano całuskami.Ale kiedy matka z ojcem ruszyli w kierunku drzwi, strach spowił Tada znowu niczym zimna błona pełna mgły. Niczym całun cuchnšcy nieuniknionš mierciš. Oj, proszę, pomylał - ale do głowy nie przychodziło mu nic więcej, tylko to: Oj proszę, oj proszę, oj proszę...Ojciec, zupełnie jakby odebrał jego błagalnš myl, odwrócił się w progu i z rękš na wyłšczniku wiatła powtórzył:- Potworów nie ma, Tad.- Tak, tatusiu - bšknšł chłopiec, bo w tym momencie oczy ojca wydały mu się jakie zatroskane, jakby tata sam nie był do końca przekonany i chciał, żeby kto go w tym utwierdził. - Potworów nie ma. Nie liczšc tego w mojej szafie, dodał w mylach.wiatło zgasło.- Dobranoc, Tad - doleciał go ciepły, pieszczotliwy szept mamy i chłopiec wrzasnšł w duchu: Uważaj, mamusiu, one zjadajš panie! Na wszystkich filmach łapiš panie, wynoszš je gdzie i zjadajš! Oj proszę, oj proszę, oj proszę...Ale rodzice wyszli.Czteroletni Tad Trenton leżał w... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl