Kanal i inne opowiadania - Jerzy Stefan Stawinski, Książki - film
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Jerzy Stefan Stawiński
Kanał i inne
opowiadania
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Godzina „W”
Dochodziła jedenasta. Czarny podszedł do okna. Z wdziękiem poruszał się na lekko zgię-
tych nogach. Wyglądał zgrabnie w bryczesach i lśniących butach z cholewami. Spojrzał na
ulicę. Dzień był ciepły i pochmurny. Z baru na rogu wytoczyło się dwóch mężczyzn; przysta-
nęli przed budką z papierosami i długo gmerali w kieszeniach. Z przecznicy wychynęła hała-
śliwa grupa niemieckich tomików. Do drzwi sklepiku cisnęły się kobiety po kartkowe przy-
działy. Śmignął potężny „Horch”, błysnęły amarantowe generalskie klapy u płaszcza. Przy
chodniku sunęła powoli ryksza wyładowana paczkami.
– Nie – powiedział Czarny odwracając się. – Dzisiaj chyba nic z tego. Szkoda.
Teresa siedziała skurczona na tapczanie. Patrzyła na niego uważnie szeroko otwartymi i
nieco przymglonymi oczyma. Czarny uśmiechnął się do niej, spojrzał na zegarek i podszedł
do tapczana. Na małym stoliku zieleniała celuloidowym abażurkiem szablonowa lampka noc-
na na kwadratowej podstawce. Obok niej tkwił na drewnianym postumenciku brzydki, pozła-
cany posążek Buddy. Czarny wyjął z szufladki kawałek plecionki, przewrócił lampkę na bok i
wyszukał w drewnianym denku dwie niewidoczne na pierwszy rzut oka dziurki. W podobne
otworki pod skrzyżowanymi nogami Buddy wetknął drugi koniec plecionki i nacisnął biały
guzik. Zabłysła żarówka. Czarny odczekał chwilę, po czym pokręcił jedną z gumowych nóżek
lampki. W brzuchu Buddy coś zabulgotało i rozległ się cichy głos:
– „Jednostki drugiego frontu białoruskiego dotarły do przedmieść Warszawy...”
– Przesada! – parsknął Czarny. – W nocy nie było słychać artylerii. Są podobno w Rado-
ści.
– Co z nimi? – zapytała Teresa.
– Nic. Mamy się meldować najbliższemu dowódcy z propozycją współdziałania. Na pra-
wach sprzymierzeńców. Co z tego wyjdzie, nie wiadomo. Ty drżysz?
Teresa zwilżyła językiem suche wargi.
– Nie – odparła. – Zdaje ci się. To przez tę bezczynność. W domu pełno roboty. Za długo
trwa to pogotowie.
Budda zawarczał nagle.
– Zagłuszają – westchnął Czarny. Pochylił się nad lampką; pasmo włosów Teresy musnęło
mu skroń. Pokręcił nóżką lampki i Budda zgrzytnął jazzem. Czarny objął Teresę nagłym ru-
chem i pocałował w usta. Nie broniła się, ale oczy jej nie przejaśniały.
– Czego ode mnie chcesz? –zapytała cicho.
– Niczego – odpowiedział nie cofając ramienia. – Po prostu ciągnie mnie do ciebie.
Opuściła oczy. Była ładna z rumieńcami na policzkach. Pocałował ją w kącik ust i przy-
ciągnął. Wyczuł lekki opór.
– Umiesz zawracać w głowie – szepnęła. – Nie czas teraz.
– Dlaczego? Nie ma złego czasu na... – urwał. Spojrzała na niego uważnie.
– Dokończ – powiedziała.
Zadźwięczał ostro dzwonek. Teresa zerwała się. Czarny szybkim, opanowanym ruchem
wyciągnął drut z lampki. Po chwili Teresa wróciła do pokoju.
4
– Mówiłam, że na miłość nie ma teraz czasu – powiedziała podając mu niewielką kartkę.
– Powstanie o piątej.
Czarny spojrzał na papier. Zalśniły mu oczy.
– Doczekaliśmy się, Teresa – powiedział. – Idziesz do Jastrzębia, do Jacka i do Marka.
Wszystkie sekcje mają być na miejscu do szesnastej.
– Rozkaz – powiedziała zarzucając palto. – Myślisz, że uda się zdobyć Fortecę?
– Myślę – odparł twardo. – Nacieramy razem z Zabawą. Pięćdziesięciu ludzi na setkę roz-
mamłanych Niemców?...
Wyszli na schody. Teresa przekręciła klucz w zamku.
– Dobrze, że już – powiedziała. – Najgorsze jest to czekanie.
Czarny zbiegł szybko po schodach. W bramie przycisnął ją do siebie.
– Jak ty masz na imię? – zapytał.
– Irena. A ty? – Wstyd się przyznać – westchnął. – Ziemowit. Musisz znaleźć zdrobnienie.
Rozeszli się w przeciwne strony.
Czarny zadzwonił do suto rzeźbionych drzwi. Otworzyła mu dziewczynka chyba czterna-
stoletnia, w koronie z jasnego warkocza.
– Dzień dobry panu – powiedziała przypatrując mu się z szacunkiem. – Zaraz pana zapro-
wadzę. Siedzą tam wszyscy. Ruszyli długim, mrocznym korytarzem. Zza nie domkniętych
drzwi dobiegały głosy.
– Nie negujemy konieczności reform społecznych – mówił ktoś ostro – ale powinny wyjść
od nas samych. Jedno chyba jest pewne: Polska musi być niepodległa i katolicka. Oczywiście
z Wilnem i Lwowem.
– Czy taka cofnięta o pięćdziesiąt lat w stosunku do Zachodu? – zapytał ktoś inny z ironią.
– O reformy niech się troszczy rząd – wtrącił trzeci. – My jesteśmy żołnierze.
– Zwolnieni od myślenia rozkazem naczelnego wodza – dodał inny. – A co będzie, jeśli hi-
storia zdmuchnie nam przed nosa wszystkie ołtarze?
Czarny wkroczył do pokoju. Odwrócili się wszyscy.
– Historia? – zaśmiał się. – Przemądrzały jesteś, Ariosto. Historia jest sprawiedliwa. Pa-
nowie, godzina odwetu wybiła. Uwaga, powstań!
Zerwali się z miejsc.
– Sekcja podchorążych!
Stuknęły równo obcasy. Trwali nieruchomo. Czarny wydobył z kieszeni kartkę.
– „Mp.i dnia 1.8.1944 –czytał – Godzina „W” – godzina siedemnasta dnia 1.8.1944.” Pod-
pisano: „Dowódca «Zorzy» – Witold.” Spocznij!
Stuknęły podeszwy o parkiet.
– Teraz macie coś do powiedzenia, Ariosto? – zapytał Czarny surowo. Tamten poderwał
się.
– Melduję, że nic, panie podchorąży! – wyrecytował jednym tchem. Czarny przyjrzał mu
się uważnie.
– Cieszmy się, że dożyliśmy tego dnia – powiedział. – Meldujcie się o pół do czwartej u
podchorążego Zabawy. Spotykamy się w Fortecy. Czołem.
Podawał im kolejno rękę. Stuknęły obcasy.
Czarny wchodził po marmurowych, wydeptanych schodach; na półpiętrze obnażona do pa-
sa gipsowa bogini o bujnej piersi wznosiła rękę z latarnią. Czarny wydobył klucze z kieszeni,
otworzył drzwi, rzucił płaszcz na krzesło w obszernym przedpokoju i wszedł do jadalni. Nad
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]