King Stephen - MROCZNA WIEŻA VI PIEŚŃ SUSANNAH, E-booki, Stephen King

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STEPHEN KINGW cyklu MROCZNA WIEŻA;ROLANDPOWOŁANIE TRÓJKIZIEMIE JAŁOWECZARNOKSIĘŻNIK I KRYSZTAŁWILKI Z CALLAPIEŃ SUSANNAH - 06MROCZNA WIEŻAPIEŃ SUSANNAHZ angielskiego przełożytKRZYSZTOF SOKOŁOWSKIStrona internetowa Stephena Kinga:www.stephenking.comWięc id .Sš wiaty inne niż ten.JohnJake ChambersJestem dziewczyna pełnš smutku,Życie kłopotów pełne mam,Wędruję wiata wielkš pustkš,Gdzie jest przyjaciół droga ta?Piosenka ludowaUczciwe jest to, czego pragnie Bóg.Lei Enger, Peace Like a WiverSPIS TRECIPIERWSZA ZWROTKA: TRZĘSIENIE PROMIENIA 13DRUGA ZWROTKA: TRWAŁOĆ MAGII 33TRZECIA ZWROTKA: TRUDY I MIA 61CZWARTA ZWROTKA: DOGAN SUSANNAH 77PIĽTA ZWROTKA: ŻÓŁW 97SZÓSTA ZWROTKA: ZAMEK NAD OTCHŁANIĽ 123SIÓDMA ZWROTKA: ZASADZKA 155ÓSMA ZWROTKA: RZUT KOCIĽ 187DZIEWIĽTA ZWROTKA: EDDIE PRZYGRYZA JFCZYK 207DZIESIĽTA ZWROTKA: SUSANNAH-MTO, MOJA PODZIELONADZIEWCZYNO 253JEDENASTA ZWROTKA: PISARZ 303DWUNASTA ZWROTKA: JAKE 1 CALLAHAN 349TRZYNASTA ZWROTKA: HILE, MIA, HILE, MATKO 393KODA: KARTKI Z DZIENNIKA PISARZA 435Od Opowiadacza 462PIERWSZA ZWROTKATRZĘSIENIE PROMIENIA1Jak długo przetrwa magia?Pytanie Rolanda powitała cisza. Musiał zadać je po raz drugi,i tym razem spojrzał wprost na Henchicka z Mannich, siedzš-cego obok Cantaba, męża jednej z jego wielu wnuczek. Trzy-mali się za ręce, zgodnie ze zwyczajem Mannich. Henchickstracił tego dnia innš bliskš osobę, lecz jeli po niej płakał, żalw żaden sposób nie odbijał się na jego nieruchomej, kamiennejwręcz twarzy.Obok Rolanda, nikogo nie trzymajšc za rękę, milczšcyi przeraliwie blady, siedział Eddie Dean, a przy nim, z pod-winiętymi nogami, Jake Chambers. Na kolanach miał Eja;gdyby Roland nie widział tego na własne oczy, nigdy by nieuwierzył, że bumbler pozwoli na to swemu panu. I Eddie,i Jake ochlapani byli krwiš. Jake miał na koszuli krew przyja-ciela, Bcnny'cgo Slighlmana, a krew na koszuli Eddiego płynęłaniegdy w żyłach Margaret Eisenhart, dawnej Margaret z Red-path, córki patriarchy Mannich. Obaj wyglšdali na zmęczonychco najmniej tak, jak czuł się zmęczony Roland, który jedno-czenie wiedział, że żaden z nich nie odpocznie tej nocy.Z daleka, od strony miasta, dobiegał ich trzask fajerwerkówi odgłosy piewów, radoci, więta.Tutaj jednak nikt nic więtował. Margaret i Bcnny nie żyli,Susannah znikła.Henchick, powiedz mi, błagam, jak długo przetrwamagia?15Starzec machinalnie pogłaskał imponujšcš brodš.Rewolwerowcze... Rolandzie... nie potrafię powiedzieć.Magia drzwi w tej jaskini jest dla mnie niepojęta. Doskonaleo tym wiecie.Powiedz mi, co mylisz. Opierajšc się na swoim do-wiadczeniu.Eddie uniósł dłonie... brudne, drżšce, ze ladami krwi podpaznokciami.Powiedz, Henchicku przemówił głosem cichym, głu-chym, niepewnym. Roland nigdy nie słyszał go mówišcegow ten sposób. Powiedz, błagani.Rosalita, gospodyni Pćrc Callahana, podeszła do nich, niosšcna tacy dzbanek parujšcej kawy i filiżanki. Przynajmniej onaznalazła czas na zrzucenie z siebie brudnych, zakrwawionychdżinsów i koszuli i włożenie domowej sukienki, ale w oczachmiała obłęd. Sprawiały wrażenie małych, przerażonych zwie-rzštek, wyglšdajšcych na wiat z głębi norek. Nalewała kawęi częstowała niš w milczeniu. Gdy podawała filiżankę Rolan-dowi, zauważył zaschniętš smugę na grzbiecie jej dłoni. Czybyła to krew Margaret? Czy może Benny'ego? Nie wiedziałi szczerze mówišc, niezbyt go to obchodziło. Wilki poniosłyklęskę. Być może nigdy już nie przybędš do Calla Bryn Sturgis,a może przybędš... to już sprawa ka. Dla nich ważna byłaSusannah Dean, która po bitwie znikła, zabierajšc ze sobšCzarnš Trzynastkę.Pytasz mnie o kaven! przerwał mu te rozmylaniaHenchick.Tak, ojcze Roland skinšł głowš. Pytam o trwałoćmagii.Pere Callahan wzišł filiżankę kawy. Podziękował za nišskinieniem głowy i roztargnionym umiechem, ale nie powie-dział ani słowa. Na kolanach trzymał ksišżkę Miasteczko Salemautorstwa pisarza, o którym nigdy nie słyszał. Podobno była topowieć, fikcja literacka, lecz on, Donald Callahan, występowałw niej jako jeden z głównych bohaterów. I naprawdę mieszkałw tytułowym miasteczku, bral udział w opisanych, najzupełniejrzeczywistych wydarzeniach. Szukał na okładce zdjęcia autora,przekonany, choć nie wiedział dlaczego, że zobaczy swš twarz,16a przynajmniej jej wersję z tysišc dziewięćset siedemdziesištegopištego roku, kiedy działo się to, co opisano w ksišżce. Nieznalazł jej jednak. Była tylko notka, wyjaniajšca bardzo nie-wiele. Pisarz mieszkał w Maine, był żonaty, jego poprzednia,pierwsza, ksišżka została bardzo przychylnie przyjęta przezkrytyków, przynajmniej jeli wierzyć przytoczonym na tylnejokładce cytatom.Im większa magia, tym dłużej trwa odezwał się Cantabi spojrzał na Hencłucka pytajšco.Ano przytaknšł stary. Magia i glammer sšjednym,a przychodzš z tego, co było. Przerwał na chwilę. Toznaczy z przeszłoci, jeli mnie pojmujecie.Te drzwi otwierały się w wielu miejscach i wielu czasachw wiecie, z którego pochodzš moi przyjaciele wyjaniłRoland. Pragnę, by znów się otworzyły, ale tylko w dwóchmiejscach. Tych, na które otwierały się ostatnio. Czy to moż-liwe?Czekali. Henchick i Cantab w milczeniu szukali odpowiedzina to pytanie. Manni byli wielkimi podróżnikami. Jeli ktowie, jeli kto potrafi zrobić to, czego pragnšł Roland... czegopragnęli wszyscy... to tylko oni.Cantab pochylił się z szacunkiem ku starcowi i wyszeptałco. Henchick, dinh Calla Redpath, wysłuchał go z nieruchomštwarzš, a potem wycišgnšł powykręcanš reumatyzmem rękę,odwrócił głowę Cantaba i odpowiedział mu również szeptem.Eddie poruszył się gwałtownie. Lada chwila straci cierp-liwoć, zapewne zacznie krzyczeć. Roland położył mu dłoń naramieniu i młodzieniec się uspokoił. Na razie.Manni rozmawiali szeptem przez dobre pięć minut, wy-stawiajšc na próbę cierpliwoć czekajšcych. Dla Rolanda do-biegajšce hałasy, wyrane, choć płynšce z dala odgłosy rados-nego więta zwycięstwa, były niemal nie do zniesienia. JedenBóg wie, jak musiał się czuć Eddie.Henchick poklepał Cantaba po policzku. Spojrzał na Rolanda.Mylimy, że to możliwe powiedział po prostu.Dzięki Bogu - szepnšł Eddie, a potem głoniej po-wtórzył: Dzięki Bogu. No to chodmy, na co czekamy?Możemy spotkać się na wschodnim trakcie...17Obaj brodaci Manni energicznie pokręcili głowami, Henchickstanowczo, choć ze smutkiem, Cantab z wyranie widocznymprzerażeniem.Nie pójdziemy do Jaskini Przejcia w ciemnocioznajmił Henchick.Musimy! zaprotestował Eddie. Nie rozumiecie?Przecież chodzi nie tylko o to, jak długo przetrwa magia albokiedy zniknie. Najważniejszy jest czas, to, z jakš prędkocišbiegnie po drugiej stronie! Szybciej niż tutaj... a to, co przemija,przemija. Chryste, Susannah może rodzić w tej włanie chwili,a jeli jej dziecko będzie jakim kanibalem...Posłuchaj mnie, mój młody przyjacielu przerwał muHenchick i słuchaj uważnie, bardzo uważnie. Dzień już sięchyli ku zachodowi.Stary miał rację. Nigdy jeszcze Rolandowi dzień nie upłynšłtak szybko. Najpierw była walka z Wilkami, stoczona rankiem,niemal o wicie, potem spontaniczne więto, rozpoczęte poprostu na trakcie; radoć ze zwycięstwa i żałoba po ofiarach(które okazały się zdumiewajšco małe). Potem zorientowalisię, że Susannah znikła, poszli więc do jaskini i znaleli w niejto, co znaleli. Nim wrócili na pole bitwy, na wschodni trakt,minęło południe. Większoć mieszkańców miasteczka udałasię do domów w triumfalnym pochodzie, zabierajšc ze sobšswe cudem ocalone dzieci. Henchick chętnie wyraził zgodę narozmowę, ale nim wszyscy zebrali się na plebanii, słońceprzeszło już na drugš stronę nieba.Przynajmniej tę noc przepimy aż do brzasku, pomylałRoland, nic wiedzšc, czy powinien odczuwać ulgę, czy roz-czarowanie. Jedno było pewne: potrzebował snu.Słucham i rozumiem powiedział Eddie.Roland trzymał dłoń na jego ramieniu i czuł, jak młodyprzyjaciel drży na całym ciele.Nawet gdybymy chcieli ić, nie skłonilibymy wystar-czajšco wielu naszych, by poszli wraz z nami wyjaniłHenchick.Ty jeste dinh...Ano, tak to nazywacie, więc sšdzę, że nim jestem, choćnie jest to nasze słowo, pojmujecie? W większoci spraw będš18mnie słuchać. Wiedzš, jaki dług zacišgnęli u waszego ka-tet,po tym, czego dzi dokonalicie, i będš się starali go spłacićw każdy dostępny im sposób. Ale nie pójdš wšskš cieżkš dotego nawiedzonego miejsca, nie po zmroku. Henchick po-trzšsał głowš powoli, z wielkim przekonaniem. Niepowtórzył. Tego nic zrobiš. Posłuchaj mnie, młody człowie-ku. Cantab i ja wrócimy do Redptah Kra-ten przed zapadnięciemnocy. Tam zwołam naszš radę do Tempy, która jest dla nas tym,czym Sala Spotkań dla tych, którzy nie pamiętajš. Zerknšłna Callahana. Przeproszę, Pere, jeli to okrelenie cię uraża.Calłahan skinšł głowš, nie odrywajšc wzroku od ksišżki,którš cały czas obracał w dłoniach. Obłożona była w sztywnyplastik, jak większoć cennych pierwszych wydań. Na skrzydeł-ku okładki wypisano ołówkiem cenę $950. Druga powiećjakiego młodego pisarza. Ciekawe, co uczyniło jš tak cennš.Jeli spotkajš kiedy właciciela ksišżki, mężczyznę nazwis-kiem Calvin Tower, z pewnociš go o to zapyta. I będzie topierwsze z długiego szeregu pytań.Wytłum... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl