King Stephen - Christine, E-booki, Stephen King

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STEPHEN KINGCHRISTINE(PRZEŁOŻYŁ: ARKADIUSZ NAKONIECZNIK)SCAN-DALDedykuję tę ksišżkę Georgeowi Romero,Chrisowi Forrestowi Romero oraz BurgowiOD AUTORACytowane w powieci słowa piosenek przypisuję wykonawcy (lub wykonawcom) najczęciej z nimi kojarzonym. Może to urazić purystów wyznajšcych zasadę, że słowa piosenki należš bardziej do pisarza niż piosenkarza. Mógłbym od nich usłyszeć, że postšpiłem tak, jakbym uznał Hala Holbrooka za autora dzieł Marka Twaina. Nie zgadzam się z nimi. W wiecie muzyki rozrywkowej jest tak, jak powiedzieli Rolling Stones: ważny jest nie utwór, lecz jego wykonawca. Ale dziękuję im wszystkim, zarówno pisarzom, jak piosenkarzom - szczególnie Chuckowi Berryemu, Bruceowi Springsteenowi, Brianowi Wilsonowi... a także Janowi Berryemu z duetu Jan i Dean. On naprawdę wrócił z Zakrętu mierci.Uzyskanie koniecznych zezwoleń na wykorzystanie tekstów piosenek to bardzo ciężka praca i dlatego chciałbym podziękować niektórym sporód osób, które pomogły mi przypomnieć sobie te utwory, a następnie zatroszczyły się o to, żebym mógł z nich skorzystać. Sš wród nich: Dave Marsh, krytyk muzyczny i historyk rocka; James Feury, alias Mighty John Marshall, który ma w moim małym miecie stację radiowš i nadaje głównie rocka; jego brat Pat Feury, prowadzšcy w Portland dyskotekę ze starymi przebojami; Debbie Geller; Patricia Dunning oraz Pete Batchelder. Dziękuję wam wszystŹkim i życzę, aby wasze stare płyty nigdy nie powyginały się tak bardzo, żebycie nie mogli ich odtwarzać.S. K.PROLOGMogłoby się wydawać, że jest to opowieć o miłosŹnym trójkšcie - Arnie Cunningham, Leigh Cabot i, oczywicie, Christine. Musicie jednak wiedzieć, że Christine była pierwsza. Ona była jego pierwszš miłociš, a wydaje mi się (choć nie podjšłbym się stwierdzić tego z całš pewnociš, w każdym razie na pewno nie teraz, spoglšdajšc na wiat z wyżyn mšdroci, na jakie udało mi się wspišć podczas dwudziestu dwóch lat mojego życia), że także jedynš. Dlatego moim zdaniem to, co się stało, należy uważać za tragedię.Arnie i ja wychowywalimy się w tej samej dzielnicy, chodzilimy do tej samej szkoły podstawowej, a potem razem poszlimy do szkoły redniej w Libertyville. Przypuszczam, że udało mu się tam przeżyć głównie dzięki mnie. Byłem w szkole ważnym facetem - tak, wiem, że to w sumie gówno znaczy, bo pięć lat po zdaniu matury nikt nawet nie postawi ci piwa za to, że byłe kapitanem drużyny futbolowej i brałe udział w międzystanowych zawodach pływackich - ale Arniego nie zabili włanie dzięki temu. Owszem, musiał znieć mnóstwo upokorzeń, ale przynajmniej go nie zabili.Był kozłem ofiarnym. W każdej szkole redniej musi być przynajŹmniej dwoje takich; to ogólnokrajowe prawo. Jeden chłopak i jedna dziewczyna. Okazja do wyżycia się dla każdego. Masz zły dzień? Zawaliłe ważnš klasówkę? Pokłóciłe się ze starymi i uziemili cię na weekend? Nie ma sprawy. Po prostu znajd którego z tych biednych, ponurych łapciuchów, którzy jak przestępcy przemykajš korytarzami w oczekiwaniu na ostatni dzwonek, i odbij to sobie na nim. Czasem rzeczywicie ginš pod każdym ważnym względem, z wyjštkiem fizyczŹnego, a czasem udaje im się czego złapać i przeżyć. Arnie miał mnie, potem za miał Christine. Leigh pojawiła się póniej.Po prostu zależało mi na tym, żebycie dobrze to zrozumieli.Arnie był urodzonym nieudacznikiem. Miał przechlapane u szkolŹnych osiłków ze względu na warunki fizyczne - ledwie metr siedemŹdziesišt wzrostu i siedemdziesišt kilogramów spoconego ciała w ubraŹniu i turystycznych buciorach. Miał przechlapane u szkolnych intelekŹtualistów (którzy w takim miasteczku jak Libertyville sami nie mieli zbyt łatwego życia), ponieważ nie miał żadnej specjalnoci. Arnie był bystry, ale nie wykazywał naturalnych zdolnoci w żadnym kierunku... z wyjštkiem mechaniki samochodowej. Chłopak miał nieprawdopodobŹnš smykałkę do wozów. Jednak jego rodzice, oboje pracujšcy jako wykładowcy w Uniwersytecie Horlicks, z pewnociš nie zgodziliby się, żeby ich syn, który w tecie Stanforda-Bineta zmiecił się w górnych pięciu procentach wyników, kształcił się w tym kierunku. Miał szczęcie, że pozwolili mu w ogóle chodzić na zajęcia warsztatowe podczas pierwszych trzech lat nauki. Musiał to sobie wywalczyć. Miał przechlapane u ćpunów, bo niczego nie brał, i u wszystkich tankujšcych ile wlezie supersamców, gdyż nie pił, a jak dostał mocniej w zęby, to płakał.A w dodatku miał totalnie przechlapane u dziewczyn, bo jego hormonalna maszyneria była kompletnie rozregulowana. Arnie miał pryszcze. Mył twarz co najmniej pięć razy dziennie, brał dwadziecia pryszniców tygodniowo i wypróbowywał wszystkie kremy i mleczka znane współczesnej nauce, ale nic mu nie pomagało. Jego twarz wyglšdała jak przyprawiona pizza i taka miała już na zawsze pozostać.Mimo to bardzo go lubiłem. Odznaczał się inteligentnym poczuciem humoru i wygimnastykowanym, bystrym umysłem bez przerwy zadaŹjšcym pytania. Kiedy miałem siedem lat, to włanie Arnie pokazał mi, jak założyć hodowlę mrówek, i spędzilimy prawie całe lato obserwujšc te małe dranie, zafascynowani ich organizacjš i miertelnš powagš, z jakš wszystko robiły. To on wpadł na pomysł, kiedy mielimy dziesięć lat, żeby pewnej nocy wymknšć się z domu, zakrać się do stajni przy szosie numer siedemnacie, zabrać stamtšd stertę wyŹschniętego końskiego nawozu i ułożyć jš pod ogonem plastikowego konia stojšcego na trawniku przed motelem w Monroeville. On pierwszy odkrył szachy. On pierwszy odkrył pokera. Nauczył mnie, jak najłatwiej wygrywać w scrabblea. We wszystkie deszczowe dni, aż do chwili, kiedy się zakochałem (to znaczy, w pewnym sensie; była jednš z dziewczyn zagrzewajšcych naszš drużynę do gry i miała fantastyczne ciało, w którym rzeczywicie zakochałem się bez reszty, ale kiedy Arnie zwrócił mi uwagę, że jej umysł swojš głębiš i stopniem skomplikowania przypomina piosenki Shauna Cassidy, nie mogłem powiedzieć mu, że jest zafajdanym kłamcš, bo nim nie był), on pierwszy przychodził mi na myl, bo wiedział, jak najlepiej wykorzystać te dni, podobnie jak wiedział, co zrobić, żeby wygrać w scrabblea. Chyba włanie po tym można poznać naprawdę samotnych ludzi... Zawsze wiedzš, co robić w deszczowe dni. Zawsze można do nich zadzwonić. Zawsze sš w domu. Pieprzone zawsze.Z kolei ja nauczyłem go pływać. Przekonałem go, żeby jadł warzywa, to może uda mu się trochę rozbudować jego mizerne ciało. W przedostatniej klasie załatwiłem mu pracę przy budowie drogi, ale musielimy przy okazji stoczyć cholernš bitwę z jego rodzicami, którzy uważali się za wielkich przyjaciół kalifornijskich robotników rolnych i hutników z Pittsburgha, ale nie mieciło im się w głowach, żeby ich nadzwyczajnie utalentowany syn (pamiętajcie: górne pięć procent w tecie Stanforda-Bineta) mógł pobrudzić sobie ręce i trochę popracować fizycznie.A potem, pod koniec wakacji, Arnie zobaczył po raz pierwszy Christine i od razu się w niej zakochał. Byłem z nim tego dnia - wracalimy po pracy do domu - i mógłbym zeznawać w tej sprawie nawet przed Tronem Boga Wszechmogšcego, gdyby zaszła taka potrzeba. Zakochał się na amen. Mogłoby to nawet być zabawne, gdyby nie było takie smutne i gdyby tak szybko nie stało się okropne. Byłoby miesznie, gdyby nie było tak le.A jak le było?Od samego poczštku bardzo le. A zaraz potem zrobiło się jeszcze gorzej.CZĘĆ IDENNIS PIOSENKI O SAMOCHODACH1. PIERWSZE SPOTKANIEHej, spójrz no tam!Po drugiej stronie!To wóz w sam raz dla mnie,Taki wóz to luksus...Niele wyglšda, nie ma co gadać,Ale to nie jest zwykły samochód.Eddie Cochran- O, mój Boże! - wykrzyknšł nagle mój przyjaciel Arnie Cunningham.- Co się stało? - zapytałem. Oczy skryte za okularami w druciaŹnej oprawie wyszły mu z orbit, przycisnšł dłoń do twarzy tak, że częciowo zasłaniała mu usta, i odwrócił głowę w taki sposób, jakby zamiast karku miał łożyska kulkowe.- Zatrzymaj się, Dennis! Wróć!- O czym ty...- Wróć. Chcę jeszcze raz na niš spojrzeć.Nagle zrozumiałem.- Człowieku, daj sobie spokój - powiedziałem. - Jeli mylisz o tym... o tym czym, co włanie minęlimy...- Wróć! - prawie krzyknšł.Cofnšłem wóz mylšc, że to może jeden z jego żartów, ale nie miałem racji. Arnie wpadł po uszy. Zakochał się.Wyglšdała paskudnie i nigdy nie zrozumiem, co on wtedy w niej zobaczył. Lewa strona przedniej szyby była pokryta siatkš pęknięć. Prawy tylny błotnik był wgnieciony, a w obdartej z lakieru wnęce zagniedziły się ogniska rdzy. Tylny zderzak był przekrzywiony, klapa bagażnika otwarta, przez długie rozdarcia w obiciach przednich i tylnych foteli wyłaziły kłaki jakiego materiału, jakby kto pocišł całš tapicerkę nożem. Z jednej z opon uszło powietrze, pozostałe za były tak zdarte, że widać było cały kord. Co najgorsze, pod blokiem silnika widniała czarna kałuża oleju.Arnie pokochał plymoutha fury z 1958 roku, jednego z tych długich, z wielkimi tylnymi płetwami. Po prawej stronie przedniej szyby - tam gdzie nie sięgały pęknięcia - była przyklejona stara kartka z wyblakłym od słońca napisem: DO SPRZEDANIA.- Spójrz na jej linię, Dennis! - wyszeptał Arnie. Biegał dookoła samochodu jak opętany. Mokre od potu włosy podskakiwały mu nad czołem. Pocišgnšł za klamkę prawych tylnych drzwi; otworzyły się z przeraliwym piskiem.- Nabierasz mnie, prawda? - zapytałem. - Dostałe udaru słonecznego, zgadza się? Arnie, powiedz mi, że to udar. Zawiozę cię do domu, posadzę przy samym klimatyzatorze i zapomnimy o tym, zgoda?Jednak powiedziałem to bez większej nadziei. Arnie potrafił żartować, ale tym razem na jego twarzy nie było umiechu, tylko jakie bezmylne szaleństwo, które zupełnie mi się nie podobało.Nawet nie pofatygował się, żeby mi odpowiedzieć. Z wnętrza saŹmochodu buchnęło goršce, stęchłe powietrze, przesycone w... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl