Keri Arthur - Zew nocy 03 - Kuszące zło, ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KERI ARTHUR
KUSZ
Ą
CE ZŁO
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Trening był do bani. Zwłaszcza że miał ze mnie zrobić kogoś, kim nigdy nie zamierzałam się
stać - strażnikiem pracującym dla Departamentu Innych Ras.
Choć właściwie było to nie do uniknięcia i pewnie w końcu, do pewnego stopnia, mogłabym
się z tym pogodzić, nie znaczyło to jednak, że będzie mnie to jakoś szalenie cieszyć.
Strażnicy byli więcej niż tylko wyszkolonymi oficerami policji, za których mieli ich zwykli
ludzie - byli sędziami, ławą przysięgłych i katami w jednym. Nie zajmowali się żadnym
prawniczym szajsem, z jakim borykali się zwykli stróże prawa. Oni polowali na nie-
bezpiecznych szaleńców - tych, którzy w pełni zasługiwali na śmierć. Jednak włóczenie się po
nocy, nawet po to, by oczyścić miasto z tych nędznych kreatur, nadal jakoś szczególnie mnie
nie pociągało.
Mimo że czasami moja wilcza dusza tęskniła za polowaniem bardziej, niż bym sobie tego
życzyła.
Poza tym, jeśli istniało coś gorszego od przetrwania całego szkolenia, jakiego wymagało
zostanie strażnikiem, to z pewnością było to trenowanie z moim bratem. Jego nie mogłam
oszukać. Z nim nie mogłam flirtować ani używać swoich wdzięków, żeby się rozkojarzył. Nie
mogłam
jęczeć
i narzekać, że mam już dość i że dłużej nie dam rady. Bo on był nie tylko
moim bratem. Był moim bliźniakiem.
Doskonale wiedział, co mogłam zrobić, a czego nie, bo to wyczuwał. Nie łączyła nas
telepatyczna więź, ale oboje wiedzieliśmy, kiedy drugie cierpiało albo wpadło w tarapaty.
A w tej chwili Rhoan dobrze wiedział, że nie przykładam się do ćwiczeń. I wiedział też
dlaczego.
Byłam umówiona na gorącą randkę z jeszcze gorętszym wilkołakiem.
I to dokładnie za godzinę.
Gdybym teraz wyszła, zdążyłabym dojechać do domu i doprowadzić się do porządku, zanim
Kellen
- moja gorąca randka - po mnie przyjedzie. Jeśli wyjdę później, nieuchronnie zobaczy
posiniaczonego niechluja, w którego zmieniłam się w ostatnim czasie.
- Czy Liander przypadkiem nie przyrządza dla ciebie wieczorem pieczeni? - zagaiłam,
wymachując od czasu do czasu drewnianą pałką, której prędzej czy później musiałam użyć,
choć wcale nie miałam ochoty tłuc nią własnego brata.
On natomiast nie miał ze mną tego problemu, czego dowodem były pokrywające moje ciało
siniaki.
Z drugiej strony wcale nie chciał, żebym w tym wszystkim uczestniczyła. Nie chciał, bym
brała udział w nieubłaganie zbliżającej się misji.
- Przyrządza - odparł Rhoan, krążąc wokół mnie. Wyraz jego twarzy był równie swobodny co
chód, ale nie dałam się na to nabrać. Nie mogłam. Napięcie w jego ciele wyczuwałam równie
dobrze co w swoim.
- Ale nie włoży jej do piekarnika, dopóki nie zadzwonię i nie powiem, że już do niego jadę.
- Przecież to jego urodziny. Powinieneś być teraz razem z nim, zamiast siedzieć tu i spuszczać
mi łomot.
Rhoan bez ostrzeżenia zrobił wypad do przodu, wymachując pałką w moją stronę. Stałam w
bezruchu, ignorując ten manewr i cios, a powiew powietrza przeciętego pałką musnął palce
mojej lewej ręki. Wygłupiał się i oboje o tym wiedzieliśmy.
Gdyby na serio mnie zaatakował, nie miałabym szans zauważyć tego przed ciosem.
Rhoan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Pojadę, jak skończymy. Ciebie również zaprosił, pamiętasz?
- Żebym zepsuła waszą prywatną imprezę? - rzuciłam oschle. - Nie licz na to. Poza tym wolę
po imprezować z Kellenem.
2
- To znaczy, że nie chcesz mieć już do czynienia z Quinnem?
- Niezupełnie. - Zmieniłam pozycję, mając go cały czas na oku. Zielone maty, którymi
wyłożono znajdującą się pod ziemią salę treningową departamentu, pisnęły pod moimi
bosymi, mokrymi od potu stopami.
- Czyżby oblewał cię już pot? - spytał Rhoan z przekąsem. - A jeszcze nawet nie zacząłem go
z ciebie wyciskać...
- Jezu, Rhoan, miej serce. Nie widziałam się z Kellenem od prawie tygodnia. To z nim chcę
się pobawić, nie z tobą.
Uniósł kpiąco brew. W jego srebrzystych oczach pojawił się diabelski błysk.
- Pozwolę ci wyjść, jeśli powalisz mnie na matę.
- Wolałabym rzucić na nią kogoś innego...
- Jeśli nie będziesz ze mną trenować, każą ci walczyć z Gautierem. Nie sądzę, by któreś z nas
tego chciało.
- I tak będę musiała. Nawet jeśli będę walczyć z tobą i jakimś cudem uda mi się ciebie
pokonać.
I to właśnie było beznadziejne. Nie byłam zbyt przychylnie nastawiona do wampirów, ale
niektóre z nich - na przykład Quinn, który przebywał w Sydney, doglądając interesów swoich
linii lotniczych, oraz Jack, mój szef i zwierzchnik wszystkich strażników w departamencie -
byli naprawdę przyzwoici. A Gautier był jedynie świrem o morderczych skłonnościach. Fakt,
że był strażnikiem i nie zrobił jeszcze niczego złego, nie znaczył, że nie należał do przeciwnej
strony. Bo był również klonem stworzonym wyłącznie do jednego konkretnego celu -
przejęcia departamentu. Nie uczynił w tym kierunku jeszcze żadnego widocznego ruchu, ale
miałam dziwne przeczucie, że to się wkrótce zmieni.
Rhoan zamarkował kolejny cios. Tym razem pałka musnęła moje kłykcie, sprawiając ból, ale
nie przecinając skóry. Zmieniłam odrobinę pozycję, przygotowując się na prawdziwy atak.
- W takim razie co się dzieje między tobą a Quinnem?
Nic się nie działo i to był właśnie największy problem. Po całym cyrku, jaki wiązał się z tym,
że ja dotrzymałam swojej części naszej umowy, Quinn przez kilka ostatnich miesięcy był
właściwie jak kochanek na odległość. Sfrustrowana głośno wypuściłam powietrze przez zęby,
odgarniając pasmo włosów ze spoconego czoła.
- Nie możemy porozmawiać o tym
po
mojej randce z Kellenem?
- Nie - odparł i natarł na mnie tak szybko, że praktycznie rozmazał mi się przed oczami.
Mimo że mogłam zlokalizować go jako plamę ciepła dzięki swojej wampirzej podczerwieni,
to tak naprawdę nie było mi to potrzebne ze względu na wyostrzony wilczy zmysł słuchu i
węchu. Nie tylko słyszałam jego lekkie kroki na winylowych matach, gdy mnie okrążał, ale
mogłam również namierzyć jego delikatnie pikantny zapach.
A i odgłos kroków, i zapach dobiegały mnie z tyłu.
Umknęłam mu, obracając się i uderzając o matę. Zamachnęłam się stopą i trafiłam go z tyłu,
tuż pod kolanem. Rhoan chrząknął, ukazując mi się pod swoją normalną postacią. Zatoczył
się, próbując zachować równowagę.
Zerwałam się z ziemi i rzuciłam w jego stronę. Nie byłam jednak nawet w połowie tak szybka
jak on. Natychmiast znalazł się poza moim zasięgiem i pokręcił głową.
- Nie traktujesz tego poważnie, Riley.
- Oczywiście, że tak. - Jednak nie na tyle, na ile by chciał. A przynajmniej nie tego wieczoru.
- Aż tak bardzo marzysz o walce z Gautierem?
- Nie, ale naprawdę
marzę
już o tym, by zobaczyć się z Kellenem.
Seksualna frustracja nie służy nikomu, a już na pewno nie wilkołakom. Seks był podstawową
częścią naszej natury - potrzebowaliśmy go równie mocno, co wampiry krwi. A ten przeklęty
3
trening zabierał mi tak dużo wolnego czasu, że nie mogłam nawet zdążyć w porę do Blue
Moon i trochę sobie ulżyć.
Odetchnęłam kolejny raz i spróbowałam uciszyć myśli. Mimo że nie chciałam zrobić
krzywdy swojemu bratu, to wszystko wskazywało na to, że był to jedyny sposób, by w końcu
wyjść z tej sali. Więc nie miałam wyboru.
Gdyby jednak udało mi się go pokonać, Jack mógłby uznać to za znak, że jestem gotowa na
więcej. Część mnie właśnie tego się obawiała - że bez względu na to, co mówił Jack, Rhoan
miał rację, gdy powiedział, że nie powinnam się za to zabierać. Że nigdy nie będę gotowa,
niezależnie ile godzin treningu miałabym za sobą.
Że na pewno coś schrzanię i narażę ich wszystkich na niebezpieczeństwo.
Nie żeby Rhoan dokładnie tak to ujął. Ale wraz ze zbliżaniem się misji infiltracji kartelu
przestępczego Deshona Starra ta myśl coraz częściej pojawiała się w mojej głowie.
- To głupia zasada, dobrze o tym wiesz - powiedziałam w końcu. - Walka z Gautierem
niczego nie udowadnia.
- Jest najlepszy w swojej kategorii. Pojedynek z nim przygotowuje strażników na to, z czym
mogą zetknąć się w przyszłości.
- Tyle że różnica polega na tym, że ja nie mam zamiaru zostać strażnikiem na pełen etat.
- Teraz już nie masz wyboru, Riley. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, co
jednak wcale nie oznaczało, że nie mogłam przeciwko temu protestować, nawet jeśli moje
odgrażanie się było tylko czczym gadaniem. Gdyby Jack powiedział mi dzisiaj, że mogę
odejść, oczywiście nie
zrobiłabym tego za żadne skarby świata, bo nie chciałabym stracić szansy na ukaranie
Deshona Starra. I to nie tylko z powodu tego, co zrobił mnie, ale również Mishy, partnerowi
Kadea i innym niezliczonym kobietom i mężczyznom, którzy nadal byli uwięzieni w
porozrzucanych po kraju ośrodkach rozrodczych.
Nie wspominając już o stworzeniach powołanych do życia w jego laboratoriach -
odrażających stworach, których sama natura nigdy by nie stworzyła, bo powstały tylko po to,
by zabijać i umierać na rozkaz swego pana.
Oblizałam usta i spróbowałam skoncentrować się na Rhoanie. Jeśli jedynym sposobem na
wydostanie się stąd było powalenie go na matę, to musiałam to zrobić. Pragnęłam -
musiałam
- pożyć jeszcze przez chwilę normalnym życiem, zanim znów zaczną się kłopoty.
A one właśnie się zbliżały. Czułam to.
W jednym z okien, po prawej stronie Rhoana, mignął jakiś cień. Biorąc pod uwagę, że
dochodziła szósta, najprawdopodobniej był to któryś ze strażników przygotowujących się na
nocne polowanie. Sala treningowa znajdowała się na piątym piętrze pod ziemią, zaraz obok
pokojów sypialnych strażników. Co zabawne, w części z nich stały trumny. Niektóre wampiry
po prostu uwielbiały żyć zgodnie z ludzkimi oczekiwaniami, nawet jeśli te miały się nijak do
rzeczywistości.
Choć i tak żaden człowiek nigdy tutaj nie schodził. To by było jak wejście jagnięcia do jaskini
pełnej wygłodniałych lwów. Powiedzieć, że sprawy szybko przyjęłyby nieprzyjemny obrót, to
zdecydowanie delikatne określenie tego, co by go tam czekało. Bo co prawda strażnikom
płacono za ochronę ludzi, ale nic mieliby problemu, by się także nimi pożywić.
Cień mignął w kolejnym oknie. Tym razem Rhoan spojrzał w tamtą stronę. To trwało tylko
sekundę, ale wystarczyło, by w mojej głowie pojawił się pewien pomysł.
Zakręciłam się w miejscu, wyprowadzając kopniaka bosą stopą. Moja pięta prześlizgnęła się
po jego brzuchu, zmuszając go do cofnięcia się. Zatoczył łuk swoją pałką, która przecięła
powietrze o milimetry od mojej łydki. Rhoan wykorzystał siłę rozpędu, obracając się i kopiąc
jednym płynnym ruchem. Jego stopa znalazła się tuż obok mojego nosa. Gdybym nie
odchyliła się w porę, to pewnie by mnie trafił. Rhoan kiwnął głową z aprobatą. - Wreszcie
4
pokazałaś, na co cię stać. Odchrząknęłam, zmieniając pozycję i przerzucając pałkę z ręki do
ręki. Dźwięk drewna uderzającego o ciało rozbrzmiewał echem w otaczającej nas ciszy.
Mięśnie ramion Rhoana napięły się. Podtrzymałam jego spojrzenie, a potem chwyciłam pałkę
lewą ręką i zamachnęłam się. Tylko po to, żeby zatrzymać się w pół ruchu i spojrzeć ponad
jego ramieniem.
- Witaj, Jack. Rhoan odwrócił się, a ja wykorzystałam chwilę
jego nieuwagi, by przypaść do podłogi i podciąć mu nogi. Uderzył w matę z głośnym
plaśnięciem. Zaskoczenie malujące się na jego twarzy szybko ustąpiło miejsca śmiechowi.
- To najstarszy z możliwych trików, a ja właśnie dałem się na niego nabrać.
Rzuciłam mu krzywy uśmiech.
- Czasami stare sztuczki się przydają.
- A to oznacza, że masz wolne. - Wyciągnął dłoń. Pomóż mi wstać.
- Nie jestem taka głupia, braciszku. Rozbawienie zamigotało w jego srebrzystych
Oczach, gdy podniósł się z maty.
- Warto było spróbować.
- Mogę już iść?
- Taka była umowa - powiedział, przechodząc przez salę do barierki, na której powiesił
ręcznik. - Ale masz tu być jutro rano, punkt szósta.
Jęknęłam.
- To czysta złośliwość.
Rhoan wytarł ręcznikiem swoje mokre od potu, slerczące rude włosy. Mimo że nie widziałam
wyrazu jego twarzy, wiedziałam, że się uśmiecha. Czasami mój brat potrafił być naprawdę
nieznośny.
- Następnym razem przemyśl opcję z oszukiwaniem.
- To nie oszustwo, skoro działa.
Uśmiech nadal błąkał się po jego twarzy, ale niestety nie dosięgał oczu. Rhoan się martwił, i
to bardzo, moim udziałem w misji, na którą niedługo mieliśmy wyruszyć. Nie chciał, żebym
się w to pakowała. Równie mocno jak ja, nie chciałam zostać strażnikiem. Jednak pamiętał o
tym, co powiedział mi już wiele lat temu - niektóre ścieżki w życiu po prostu trzeba przejść.
Nie ma wyboru.
- Jesteś tutaj, by nauczyć się obrony i ataku - powiedział. - Bezmyślne sztuczki nie uratują ci
życia.
- Ale skoro czasem działają, to z nich też trzeba korzystać.
Pokręcił głową - Wygląda na to, że nie będę w stanie przemówić ci do rozsądku, dopóki nie
pójdziesz na tę swoją orgietkę.
- Cieszę się niezmiernie, że wreszcie dotarł do ciebie sens rozmowy, jaką prowadzimy od
godziny - odgryzłam się, szczerząc zęby w uśmiechu. - Poza tym ta sytuacja ma też swoje
plusy. Liander bardzo się ucieszy, widząc cię w domu o normalnej godzinie.
Rhoan mruknął coś pod nosem.
- Cóż, gdyby nie był tak cholernie nadopiekuńczy i tak bardzo się mnie nie trzymał, mógłby
widywać mnie o wiele częściej.
Uniosłam brwi, zdumiona irytacją w jego głosie.
- Daje ci wolną rękę, żebyś mógł spotykać się z kim tylko chcesz. Z trudem można to nazwać
na-dopiekuńczością.
- Wiem, ale... - urwał i wzruszył ramionami. - Nie jestem pewien, czy mogę dać mu to, czego
tak pragnie. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie to zrobić.
Dwa miesiące temu prawie to samo powiedziałam Quinnowi. Zaskakujące, jak podobnym
torem toczyło się nasze życie miłosne - jednak powody, dla których powiedziałam to
wszystko Quinnowi, sporo różniły się od stwierdzenia mojego brata. Rhoan naprawdę kochał
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl