Kapuściński Ryszard - Chrystus z karabinem na ramieniu, e-books

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RYSZARD KAPUŚCIŃSKI
Chrystus z karabinem na ramieniu
1975
I Fedaini
Ci trzej z rozpylaczami, w zielonych drelichach to są fedaini. Stoją na drodze, która prowadzi z
Bejrutu do granicy Izraela, i zatrzymują samochody. Kto ma wyraźny powód, żeby jechać dalej -
może jechać, a kto przyjechał ot, tak sobie albo wygląda podejrzanie - musi wracać. To nie jest
miejsce dla turystów, tu toczy się wojna. O dziesięć kilometrów stąd zaczyna się Izrael.
Rozglądam się dookoła: pięknie tu jak w raju. Po obu stronach drogi ciągną się cytrynowe sady,
gaje oliwne, brzoskwiniowe ogrody. Dalej, na prawo - zaczyna się morze, a na lewo - wznoszą się
góry. Wszędzie pełno zieleni, pełno kwiatów. I wszystko to razem, po brzegi horyzontu, zatopione
w słońcu.
Ci trzej fedaini są bardzo młodzi. Najmłodszy ma może piętnaście lat. Jest poważny, przejęty
tym, że stoi na posterunku. W hełmie, z automatem, w przydużym drelichu wygląda jak łącznik z
warszawskiego powstania. Chce wiedzieć, dokąd jedziemy. Jedziemy do Rashidyi, tylko nie wiemy,
w którym miejscu skręcić. A skąd jesteśmy? Z Polski. Chwila namysłu, a potem: a, z Polski, to w
porządku. To chwileczkę. I przywołuje innego fedaina, który samotnie idzie drogą. Ustalają, że ten
nowy fedain pojedzie z nami. Skręcamy w stronę morza, potem jest jeszcze jeden posterunek
(dosiada się drugi fedain) i z taką asystą wjeżdżamy do Rashidyi.
Rashidyia pachnie pomarańczami i krwią.
Jeden z pocisków rozwalił ciężarówkę wiozącą pomarańcze i złote, odurzające strugi soku
ciekną główną ulicą. W pobliżu na progu lepianki siedzi stary Arab milczący, skamieniały. Z tego,
co wczoraj było jego domem, została podłoga i kawałek ściany. Z jego rodziny nie został nikt. O, tu
jest krew, mówi fedain i pokazuje ciemne plamy na glinianej podłodze. Dalej stoją rzędy lepianek.
To tu, to tam wnętrza otwarte pociskami. Rozwalone szafy, skrwawione łachmany, czajnik
wyrzucony siłą podmuchu na środek ulicy. Na jednej ścianie portret Nasera przebity odłamkiem. A
tu biało, bo rozsypana mąka. A tam pocisk trafił w sklepik, ale poszedł górą; nie zniszczył towaru i
Arab znowu siedzi za ladą. Proszę bardzo, zachodźcie i kupujcie.
Ale kupować nie ma kto. W osadzie pozostał posterunek fedainów i trochę starych Arabów.
Ludność została ewakuowana, bo może być nowy atak. Znowu ewakuowana, znowu w drogę, nie
wiadomo dokąd. Każdy w pośpiechu wziął, co było pod ręką - to garnek, to koc, a resztę zostawił.
Ta reszta - jakaż jest marna! Ta reszta to jest nic. Trochę zmarniałych rupieci: stara szafka, połatane
bety, szmaciana lalka z jedną nogą.
Rashidyia - to jeden z obozów palestyńskich w Libanie, a obozy palestyńskie to najsmutniejsza
rzecz, jaką można zobaczyć na Bliskim Wschodzie. Jeżeli jedziecie gdzieś przez Syrię, Jordanię czy
Liban i jest pięknie, i wszystko jest w porządku, a nagle zobaczycie coś szokującego, coś, co będzie
wyglądać jak wielki i nędzny plaster zlepiony z gliny, z zardzewiałych blach, ze starych szmat i
połamanych żerdzi i z każdym powiewem wiatru będą wzbijać się nad tym plastrem tumany
rozpalonego kurzu i pyłu, a wewnątrz plastra będą roić się gromady półnagich dzieci, szalejących
much i wychudłych psów, a mężczyźni będą siedzieć pod ścianami czekając nie wiadomo na co,
czekając na cokolwiek - to właśnie będzie obóz palestyński.
Wąskie uliczki Rashidyi schodzą łagodnym skłonem do morza. Ten wczorajszy atak nastąpił od
morza. Po południu podpłynęły cztery izraelskie kanonierki i przez godzinę ostrzeliwały Ra-
shidyię. Liban nie ma marynarki wojennej, kanonierki więc mogły strzelać bezkarnie. Mogłyby tak
strzelać przez cały dzień, ale rozmiary takiego ataku są limitowane przez politykę: zabić tylu, żeby
popamiętali, ale nie zabić zbyt wielu, bo zrobi to szum na świecie.
Co jest granicą, która określa ilość ofiar, jaką strawi świat - dokładnie nie wiadomo. W Rashidyi
zginęło dwanaście osób. To w porządku. A gdyby zginęło dwieście? To może byłoby za dużo. Taki
dowódca kanonierki gra w ciemne karty, bo przecież on nie widzi, ilu ludzi zabija, czy zabija tylu,
żeby było w porządku, czy zabija tylu, że będzie szum.
Ale o tych szczegółach dowie się później z gazet.
Wszystko jest wiadome od początku do końca.
Za kilka dni gazety doniosą o nowej akcji fedainów. Trzej fedaini wejdą o świcie do wioski
izraelskiej, wezmą - powiedzmy - dziesięciu zakładników i zamkną się z nimi w jakimś budynku. O
tych fedainach i zakładnikach możemy już myśleć tak, jakby byli na Sądzie Ostatecznym. Ale tego
ranka oni jeszcze są, jeszcze żyją. Na razie fedaini ogłaszają, że wypuszczą zakładników, jeżeli rząd
Izraela wypuści stu uwięzionych Palestyńczyków. W przeciwnym wypadku zakładnicy będą zabici.
Termin ultimatum upływa o ósmej wieczorem. Teraz życie dziesięciu Izraelczyków znajduje się w
rękach rządu Izraela. Ale rząd Izraela nigdy w takich wypadkach nie ustępuje. Mając do wyboru
zasadę nieustępowania i życie ludzkie, rząd opowiada się zawsze po stronie zasady. Następnie rząd
wysyła wojsko, które ma zdobyć budynek. Rozpoczyna się strzelanina. Ale to nie trwa długo:
otoczeni fedaini zabijają zakładników, a sami wysadzają się w powietrze.
Później w paryskim metro, w londyńskim autobusie albo w wiedeńskiej kawiarni ludzie czytają,
że w... (tu trudna i obca nazwa) jacyś fedaini zabili (tu liczba zabitych, czasem nazwiska), a potem
sami wylecieli w powietrze. Następnego dnia czytają, że lotnictwo (artyleria, kanonierki) Izraela
zbombardowało (tu trudna i obca nazwa), zabijając (tu liczba zabitych, czasem również rannych).
Ale ponieważ dzieje się to tak daleko i te nazwy są tak trudne do zapamiętania, ludzie wszystko
zapominają, tym bardziej że idąc po chwili ulicą i patrząc na wystawy muszą pomyśleć o czymś
zupełnie innym, czy nawet powiedzieć na głos:
- Znowu wszystko podrożało.
Ale ci z Rashidyi i z Rahwy, z Qiryat Shemona i z Taiby, ci pamiętają. To jest ich wojna, która
trwa od lat i której końca nie widać. Jutro będzie nowy komunikat:
Lotnictwo Izraela zbombardowało...
albo:
Trzej fedaini weszli o świcie do wioski...
Fedaini chcą nam pokazać wszystko: i zniszczenia, i opuszczony targ rybny, i jedyną studnię w
obozie. Są zmartwieni, że nie mamy aparatów fotograficznych. Oni chcieli, żeby Rashidyię
zobaczył świat. Oni ciągle wierzą, że świat ich wysłucha i zrozumie i że nie będą sami. Chodzi
tylko o to, żeby ich sprawa stała się głośna i znana, żeby wszyscy wiedzieli, iż istnieje coś takiego
jak sprawa palestyńska i żeby na świecie padło pytanie:
- O co ci Palestyńczycy walczą? Na razie działa wiele sił, żeby nie dopuścić do takiego pytania.
Bo gdyby ono padło, ludzie zaczęliby szukać odpowiedzi. Sięgnęliby po fakty. Przede wszystkim
spojrzeliby na mapę. A ten, kto wziąłby pierwszą z brzegu mapkę świata, stwierdziłby ze
zdumieniem, że nie może na niej znaleźć Palestyny. I na - tym polega problem. Na tym, że
Palestyna jest taka mała. Można rzucić kamieniem z jednej granicy i kamień doleci do drugiej
granicy. To jest cała Palestyna. Palestynę można objechać samochodem w jeden dzień. Z Hajfy do
Tyberiady jest 60 kilometrów, z Tel-Awiwu do Jerozolimy jest 90 kilometrów. Całe wybrzeże
przejeżdża się autem w półtorej godziny. Dlaczego toczyły się takie krwawe boje o górę Hermon, o
każdy kamień na tej górze? Bo kto stoi na szczycie Hermonu, ten widzi połowę Izraela i połowę
Syrii, połowę Libanu i jeszcze kawałek Jordanii. Bliski Wschód to wielki obszar świata. Na Bliskim
Wschodzie są setki kilometrów bezludnych, pustynnych przestrzeni. Ale to miejsce, w którym
rozgrywa się dramat Bliskiego Wschodu, to miejsce najbardziej drażliwe i zapalne, przypomina
zatłoczoną scenę. Ludzie cisną się tutaj jak w zapchanym autobusie w godzinie szczytu. W dodatku
jest gorąco, ludzie są spoceni i wściekli. Wszystkim jest ciasno, wszystkim jest duszno. Można
przejechać spokojnie jeden przystanek, dwa przystanki. Ale wystarczy, żeby ktoś komuś nadepnął
na odcisk: natychmiast krzyk na cały świat. Nie ma mowy o żadnym spokojnym przedyskutowaniu
sprawy. Każdy chodzi zaślepiony nienawiścią i w każdym widzi wroga. Kazać mu rzucić bombę -
rzuci, kazać mu strzelić - strzeli. Tak wygląda dziś Palestyna, której połowę zajmuje Izrael, a drugą
połowę okupuje. W dzisiejszym Izraelu Arabowie i Żydzi są skazani na siebie, na zatłoczony
autobus, w którym codziennie ocierają się łokciami, są skazani na swój pot i swoją nienawiść.
Jeszcze w roku 1930 rząd brytyjski stwierdził, że w Palestynie jest ciasno, że Palestyna nie
może przyjąć więcej Żydów, ponieważ nie ma wolnej ziemi. Ale wtedy było tu tylko 200 tysięcy
Żydów. A dzisiaj jest ich blisko 3 miliony. Poza tym jest jeszcze pół miliona Arabów, którzy
mieszkają w samym Izraelu, i milion Arabów, którzy mieszkają na terenach okupowanych przez
Izrael. Żyzna Palestyna są to właściwie dwie oazy: Galilea i Samaria oraz wąski pas uprawny
wzdłuż wybrzeża morskiego. Gęstość zaludnienia wynosi tam ponad 500 osób na kilometr
kwadratowy! Jeżeli pominąć miasta, takiego stłoczenia nie ma prawie nigdzie na świecie. A rząd
Izraela woła o nowych imigrantów. Niech przyjeżdżają, jakoś się ich upchnie, jakoś dociśnie
kolanem! Po pierwsze: im większa masa ludzka - tym silniejszy argument międzynarodowy. Nie
mamy gdzie się cofnąć! Do morza? Jeden drugiemu ma stać na głowie? A po drugie - Izrael to mały
kraj, ale ma zadęcie na wielkie mocarstwo. Potrzebna mu duża administracja, duża armia, duży
wywiad - wszędzie jest pełno wakatów.
Napływ do Palestyny, mówią fedaini, mógł się odbywać tylko kosztem Palestyńczyków. Co
więcej fedaini twierdzą, że odbywał się on również kosztem palestyńskich Żydów. Cytują wypadki,
kiedy bojówki syjonistyczne mordowały palestyńskich Żydów, którzy protestowali przeciw
imigracji z Europy, ponieważ imigranci europejscy spychali ich na gorsze pozycje polityczne i
ekonomiczne. Miejscowi Żydzi pamiętali, że kiedyś Palestyna była krajem mlekiem i miodem
płynącym. Arabowie, chrześcijanie i Żydzi żyli w zgodzie, nikomu nie przychodziło do głowy, żeby
strzelić sąsiadowi w plecy. Każda społeczność strzegła swoich świątyń; było dosyć miejsca dla
każdego Boga.
Fedaini mówią, że jeżeli robią akcję, nie jest ona nigdy skierowana przeciwko starym wioskom
Żydów palestyńskich. Akcje robi się w tych wioskach, z których zostali wypędzeni Palestyńczycy
po to, żeby mogli się w nich osiedlić Izraelczycy i uprawiać ziemię arabską.
Milion Palestyńczyków musiało opuścić swoją ojczyznę. Milion ludzi tuła się przez ponad 25
lat. Od lat przenoszą się z miejsca na miejsce. Pod Ammanem jest obóz, w którym mieszka 50
tysięcy Palestyńczyków:
W 47 zostali wypędzeni z Samarii do Gazy.
W 56 z Gazy na Zachodni Brzeg Jordanu.
W 67 z Zachodniego Brzegu na Brzeg Wschodni.
W 69 Izraelczycy zaczęli atakować obozy w dolinie Jordanu i wtedy uchodźcy musieli
przenieść się pod Amman.
Fedaini wspominają, że po każdej wojnie ruszała wielka fala palestyńskiej emigracji. Ludzie
uciekali przed armią Izraela w tym, co mieli na sobie, a w tutejszym klimacie człowiek ma na sobie
koszulę i spodnie. Czasem - buty. Od 25 lat ci ludzie żyją z tego, co da im ONZ. Dwie garście ryżu,
garść mąki i łyżka soli dziennie. Niektórzy pracują, ale kraje, w których znajdują się obozy
palestyńskie, są to kraje ubogie, o wielkim bezrobociu. Trudno dostać pracę. Zresztą ci, którzy
zostali wygnani z Palestyny, to przeważnie chłopi, jedyne co potrafią, to uprawiać ziemię, a ziemi
nie ma dla nich nigdzie.
Jeden z fedainów mówi, że dla nich, Palestyńczyków, ziemia jest wszystkim. Oni myślą inaczej
niż ich bracia Beduini, którzy wędrują po pustyniach, i inaczej niż ich bracia w miastach, którzy
trzymają się swoich sklepików, i inaczej niż fellachowie w oazach, którzy pracują na ziemi swoich
panów. Każdy Palestyńczyk miał swój kawałek ziemi, swój dom i swój ogród. Tam się urodził i tam
pracował. Tam żył. Każdy Palestyńczyk był wolnym chłopem, był gospodarzem. A dzisiaj nie
mamy nic. Mamy i nie mamy. Bo ten dom, pole i ogród istnieją i my musimy tam wrócić. Mój
ojciec mówi: Ahmed, już czas posiać pszenicę. Dzisiaj jest dobry dzień na siew pszenicy. I przez
cały dzień siedzi przed lepianką, w obozie, bo nie ma pszenicy i nie ma pola, pole jest za granicą.
Fedain poprawił swój pistolet, który trzymał na kolanach. Siedzieliśmy na gorącym piasku, nad
morzem. Inni fedaini siedzieli na grzbiecie łodzi rybackiej, wywróconej do góry dnem. O tej
godzinie, w południe, całe morze jest pokryte srebrem. A w noc księżycową morze jest zielone. A w
noc pochmurną jest zupełnie czarne. Z tego miejsca nocą widać światła Hajfy.
Fedain, który siedzi z nami na piasku, przedstawia się w ten sposób:
- Ahmed Shoury z Bet Shemesh, 25 kilometrów od Jerozolimy.
Ahmed ma 19 lat, urodził się w obozie, w Libanie, i nigdy nie był w Bet Shemesh. Ale Ahmed
przedstawia się w ten sposób, bo tego nauczył go ojciec. Tak przedstawiają się wszyscy
Palestyńczycy. Tak przedstawiają się palestyńskie dzieci urodzone w obozach. Nazywam się
Miriam Huseini z Kafr Kanna koło Nazaretu. Mam 8 lat. Przed naszym domem rośnie wysoki
cyprys. I mamy dużo drzewek oliwkowych, więcej niż czterdzieści. Ten cyprys i te drzewka rosną
nie w obozie, ale w ich wiosce w Kafr j Canna, w Izraelu, którą mała zna z opowiadań jtiamy. Na
temat Bet Shemesh Ahmed wie wszystko. Ich dom jest murowany i stoi na wzgórzu. Ich pole
ciągnie się daleko, prawie przez całą dolinę, aż do wielkiego kamienia. A kamień jest fragmentem
starej, rzymskiej kolumny.
Patriotyzm Palestyńczyka wyraża się w ściśle określonych konkretach: dom, pole, sad, wioska.
Jest to stanowczy, nieustępliwy patriotyzm chłopa, dla którego ziemia ma swoją ponadmaterialną
wartość, jest częścią jego osobowości i źródłem jego życia. Palestyńczyk wypędzony ze swojej
wioski czuje się odarty ze wszystkiego, nagi, upodlony, pozbawiony sensu istnienia. I dlatego
wyrwany przemocą z tej wioski, trzyma się kurczowo bodaj jej nazwy. Stąd ten Ahmed Shoury z
Bet Shemesh, 25 kilometrów od Jerozolimy - bo dopiero połączenie imienia człowieka z imieniem
jego ziemi stanowi pełną i godną prezentację. Ahmed chce podkreślić, że sytuacja uchodźcy i
tułacza, w jakiej się znalazł, jest przejściowa, że on posiada definitywne miejsce pa ziemi i że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • motyleq.opx.pl